środa, 16 listopada 2016

wdzięczność

Dziś rozstałam się z ludźmi, z którymi przepracowałam ostatnie siedem lat. Siedem lat to szmat czasu. I to był bardzo dobry czas. Jestem wdzięczna za ten czas. Rozstania nie są łatwe, ale chyba zaczynam się ich uczyć. One też mogą być elementem budowania bliskości.
Myśląc o tym wspólnie spędzonym czasie, myślę w ogóle o tych ostatnich siedmiu latach. Były czasem ogromnie intensywnym i trudnym, ale w konsekwencji bardzo dla mnie dobrym.
Siedem lat temu mieszkałam z córkami u moich rodziców. Zajmowałyśmy jeden pokój. Bolał mnie brak domu, brak własnego kąta. Siedem lat temu byłam jeszcze w trakcie rozwodu. Uciekałam do pracy byle nie konfrontować się ze swoją życiową sytuacją. Nie było we mnie spokoju.
W ciągu tych siedmiu lat uzyskałam rozwód cywilny oraz unieważnienie ślubu kościelnego. Zrobiłam prawo jazdy i kupiłam samochód. Założyłam własną działalność. Rozpoczęłam i zakończyłam bardzo dla mnie ważną szkołę. Rozwinęłam się zawodowo. Wzięłam kredyt i kupiłam mieszkanie, w ktorym zresztą mieszkamy już od pięciu lat. Siedem lat temu rozpoczęłam pracę w miejscu, w którym dziś ją zakończyłam. Poznałam tam wielu wspaniałych ludzi i moją przyjaciółkę. Za nami siedem lat budowania relacji. Uff :)
Te siedem lat to też czas kiedy budowałam, na prawdę z ogromnym wysiłkiem, poczucie bezpieczeństwa. Kiedy szukałam siebie i uczyłam się siebie. To też całe mnóstwo błędów, bo nim coś uznałam najpierw musiałam to podważyć. Oparzyłam się nie raz. Ale dziś zdecydowanie mam poczucie, że wychodzę na prostą. Że już pewnych rzeczy nie zrobię, już nie będę bez sensu dotykać gorącego żelazka i sprawdzać czy parzy.

Jestem wdzięczna za wszystkie osoby, które stanęły w tym czasie na mojej drodze, bo każda z nich dołożyła cegiełkę do miejsca, w którym jestem dzisiaj.

przypomnienie

Ten tekst z 6 kwietnia tego roku przypominam specjalnie, nim napiszę kolejny post. Zbiera mi się na podsumowania, za mną (właśnie dziś) i przede mną kolejne rozstania z ważnymi osobami w moim życiu. Nowy Rok 2016 jest na prawdę rokiem odzyskiwania wolności

 W Nowy Rok obudziłam się z pragnieniem wolności. Wolności od pragnienia mężczyzny. A w każdym razie tego rodzaju pragnienia, które komplikuje całe moje dorosłe życie. Cel na ten rok? UWOLNIĆ SIĘ.Tak na prawdę to nawet nie chodzi o mężczyzn. Chodzi o mnie. To tak jak z każdą uzależniającą substancją czy zachowaniem. To nie w niej jest problem. Problem jest w nas.Mija czwarty miesiąc mojej abstynencji od. To była dobra decyzja. Nagle zobaczyłam ile mam czasu w ciągu dnia, ile się zwolniło przestrzeni w mojej głowie, o ile więcej mogę teraz dać moim dzieciom, ile mam pomysłów do zrealizowania na czas z nimi, ile mam pomysłów na samą siebie.Tysiące maili, smsów, telefonów i sporo spotkań, które skutkowały wciąż tym samym poczuciem samotności, lękiem, frustracją. To tak jakbym przeżywała kolejne cudowne weekendy ale wciąż nie udawało się przeżyć cudownego tygodnia. Nadchodziły kolejne wakacje, kolejne święta, kolejny Nowy Rok i nic się nie zmieniało. A ja jak głupia koncentrowałam wszystkie myśli i uczucia wokół. Myślę jednak, że to nie żadna magia, ale konsekwencja bardzo wielu zmian wcześniej. A przede wszystkim podjętego ogromnego wysiłku, by zrozumieć swoje wybory, swoje życie i nie pozwolić sobie więcej na krzywdę. I choć moja droga do punktu w jakim jestem dzisiaj była/ jest bardzo wyboista (bo niczemu nie poddaję się ot tak), to czuję i wiem, że jestem w dobrym miejscu. I że muszę być sama dziś, jutro i jeszcze przez jakiś czas żeby odnaleźć siebie. Odnaleźć tak, by już nigdy nie istnieć tylko dzięki komuś. Odnaleźć siebie tak, by desperacko nie potrzebować.Okazuje się jednak, że to nie jest aż takie trudne, kiedy przychodzi decyzja i wiesz, że teraz chcesz spotkać siebie.

)

poniedziałek, 24 października 2016

o smutku patologicznym i zdrowym

Czuję się tak jakby nie było mnie na blogu sto lat...Założyłam go pod koniec marca i właściwie leciałam dość długo na jakiejś odmianie euforii. Pisanie, potem pomysł na książkę, spotkania z rodzicami...Równocześnie praca zawodowa (dość mocno obciążająca emocjonalnie), ogarnianie dzieci i, jedno z najbardziej obciążających doświadczeń w moim życiu, łapanie równowagi w cukrzycy córki. W międzyczasie złapałam kolejną dodatkową pracę.
No i padłam.
Ale powstałam :) Jednak przede mną kolejne wyzwanie. Firma, w której pracowałam ostatnie siedem lat, kończy ze mną współpracę. Ja się bardzo szybko zbieram, szczególnie kiedy mam zadania. No a teraz mam całkiem poważne. Stworzyć sobie na nowo poczucie bezpieczeństwa. W naszym kraju nie jest to proste, szczególnie kiedy jest się samotnym rodzicem i kiedy ma się chore dziecko.
Kiedy zachorowałam koleżanka z pracy napisała do mnie "wypoć całą patologię". Nie wiem czy chodziło jej o moją własną patologię, ale jeśli tak, to...naprawdę się starałam;)
Piszę o tym dlatego, że znam dwa rodzaje smutku. A może nie tyle smutku co smucenia się. Jeden pozbawia mnie sił i radości z życia, zabiera nadzieję. Kładzie się cieniem nawet na dobre doświadczenia w moim życiu. Jest przejawem mojej osobistej patologii. Drugi smutek jest zdrową i naturalną reakcją na doznane krzywdy i straty. On jest mądry. Mówi: tak, wiele straciłaś i masz sporo smutnych doświadczeń. I dlatego masz prawo być smutna. Równocześnie jednak ten mądry smutek nie zabiera mi radości z życia, radości z dzieci i z innych bliskich mi osób. Jest obok mnie ale nie zabiera całej emocjonalnej przestrzeni.
Mam już dość tego patologicznego smutku, jestem nim naprawdę zmęczona. Ogranicza mnie, zabiera mi to, co mam. Dlatego teraz dzielnie mu się nie poddaję. No i wzięłam sobie do serca słowa Młodej :Uśmiechnij się do życia z własnej woli, a on też uśmiechnie się do ciebie".
:)

sobota, 8 października 2016

trudno powiedziec o czym te kilka slow

    Czytam i lubię sporo stron na fb związanych z kobietami, pisanych przez kobiety i dla kobiet. Czuję się jednak wypełniona po brzegi słowami. Już nie mogę czytać.
Ale nie o tym miał być ten post. Zresztą, zawsze kiedy zaczynam pisać, nie wiem jak to się skończy.
Chociaż miałam taki pomysł, by napisać jak sobie bardzo nie radzę ze stratami. Jak się regresuję do małej dziewczynki z ogromnym deficytem opieki. Jak się staję autoagresywna i pracuję tyle by w końcu mój organizm się wściekł i powiedział: STOP. Dopiero kiedy on odmawia mi posłuszeństwa, zatrzymuję się. Już nie mam wyjścia. Kiedyś to był standard. Kiedy były problemy w domu - ja szłam do pracy. I tak wiele lat. A od jakiegoś czasu było lepiej. Trochę zrozumiałam, trochę stałam się bardziej opiekuńcza wobec siebie, trochę nie miałam już takiego ambicjonalnego pędu do pracy...I szlag trafił.
Może to, co się dzieje to za dużo. Może miłość do siebie polega na tym, żeby przyjąć, że emocjonalnie jestem teraz jak małe dziecko, które bardzo potrzebuje opieki i troski. Równocześnie jednak przyjąć, że tą opiekę i troskę mogę dać sobie sama. Ponieważ dziś nie jestem dzieckiem i nikt nie przyjdzie mnie utulić.
Zastanawiam się czy było aż tak źle kiedy byłam mała? Czy to dlatego, że w samotnym rodzicielstwie jest się dla innych ale swoje braki trudno uzupełnić?

No więc leżę i pocę się. I piję aspirynę, łykam sinupret na zawalone zatoki oraz wypijam miód z cytryną i imbirem. I myślę sobie, że to wszystko niepotrzebnie.

poniedziałek, 3 października 2016

spotkanie z drugim samotnym tata :)

Za mną kolejne spotkanie z samotnym tatą. Bardzo ciekawe, bo choć oboje uważamy się za katolików - sporo nas różni. Jednak moim celem nie jest wpływanie na innych by zmienili swój światopogląd :) Moim celem jest wysłuchanie historii. 
Dziś znów zastanawiałam się po co to robię, skąd we mnie ten pomysł i determinacja by go realizować. Czego ja właściwie szukam? Samotni rodzice, których spotykam dają radę. Tak jak ja. Raz jest gorzej, raz lepiej. Jak w życiu. Każdy ma swoją historię, swoje trudy i swoje radości. No i cóż, nie trzeba być samotnym rodzicem żeby je mieć. Dlatego po każdym spotkaniu wraca do mnie to pytanie: o co ci chodzi? Na jakie pytania próbujesz sobie odpowiedzieć?
Pomyślałam, że te spotkania, pisanie jest drogą. Może do zrozumienia własnego życia. Może cel jest taki by je w końcu zaakceptować dokładnie takim jakim jest - całkowicie niedoskonałym.

wtorek, 27 września 2016

Pierwsze spotkanie z samotnym tatą :)

Mam ZA SOBĄ pierwsze spotkanie z samotnym tatą!!!😁 No teraz to już musi pójść z góry z tymi pierogami...A może nie bez znaczenia jest fakt, że ów tata pojawił się aż ze Śląska 😉 
Magda - dziękuję 

***

Samotne mamy zazwyczaj na propozycję spotkanie reagują entuzjastycznie: świetnie! kiedy? przyjeżdżaj!
Natomiast ojcowie są sceptykami. Przede wszystkim zadają pytania. Duuuużo pytań :) Na przykład co chcę osiągnąć...Pewien wykładowca, a przy okazji samotny ojciec, tak mnie przepytał, że prawie poczułam się jak na studiach. Cele, zadania, metody i techniki. Uwielbiałam to ;)
Myślę, że społecznie kobiety więcej ze sobą rozmawiają, dzielą się swoimi doświadczeniami, czasem się sobie wypłaczą. Zatrzymujemy się z wózkami na ulicy, gadamy ze sobą przy piaskownicy, umawiamy się na kawę. Mężczyźni częściej idą w zadania i nikt ich nie pyta: co czułeś?
Zazwyczaj pierwsze zdanie jakie słyszę od ojców, brzmi: Ale moja historia nie jest jakaś trudna, mam szczęśliwe życie. Kiedy ich uspokajam i mówię, że podtytuł książki nie będzie brzmiał: krew, pot i łzy..., mówią, że może nie chcą do tego wracać. Że właściwie nigdy z nikim o tym nie rozmawiali.
Tata, z którym miałam przyjemność rozmawiać dzisiaj, potraktował spotkanie ze mną jak wyzwanie. Na mnie to spotkanie podziałało bardzo energetycznie. Możecie się śmiać, że ta energia to efekt spotkania kobiety z mężczyzną, ot co. Pewnie też. Ale też dobrze mi się słuchało mężczyzny, któremu udało się zbudować silną i dobrą więź z synem.

poniedziałek, 26 września 2016

Samotni ojcowie w projekcie...:)

Kontakty z samotnymi ojcami (maile, smsy, telefony) są jak urabianie ciasta na pierogi. Ile się człowiek musi narobić żeby z tego coś wyszło...😉 
Chyba, że to kwestia tego, że jestem kiepska w kuchni😊

sobota, 24 września 2016

o tęsknocie

Sporą część moich potrzeb, pragnień przeróżnych i tęsknot, spakowałam w czarny wór, tak jak się pakuje niepotrzebne już rzeczy. Wepchnęłam je gdzieś głęboko i nakazałam milczeć. Bo przecież nic się nie zmieni ot tak.
Dziś trochę mi się jednak ich wysypało.
I tak mocno zatęskniłam.
Kiedyś w chaosie i cierpieniu w jakim żyłam szukałam ulgi na różne sposoby. Nazywałam to właśnie wagarami od życia. Byłam jak ktoś kto uległ ciężkiemu wypadkowi, ale uciekł z miejsca zdarzenia a teraz obija się w kolejnych katastrofach. Jeżeli doznawałam ulgi to na bardzo krótko, a potem rzeczywistość dawała mi po pysku z podwójną siłą. Mężczyźni, którzy chętnie spędzali ze mną miłe soboty ale nigdy nie byli zainteresowani zostaniem do kolejnej. To była moja mała prywatna narkomania. Chociaż przez chwilę poczuć ulgę. Przez chwilę poczuć bliskość, nawet jeśli jest tylko iluzją.
Nie tęsknię za tą iluzją, za tymi katastrofami a potem nieprzyjemnym stanem konfrontowania się z rzeczywistością, która po chwilowym odlocie wydawała się jeszcze trudniejsza.
Naprawdę boleśnie tęsknię za bliskością mężczyzny.
Po pracy pojechałam do lasu. Spędziłam w nim godzinę spacerując i robiąc zdjęcia. Nie potrafię wyciszyć swojego umysłu. Obok mnie spacerowały więc wszystkie moje kompulsywnie produkujące się myśli, fantazje. Szedł smutek. Samotność. Ból. Była nas tam całkiem nie zła ekipa.
Dziś jestem w innym miejscu i nie zrobię sobie już takiej krzywdy, nie będę się oszukiwać i próbować nakarmić czymś sztucznym, nieprawdziwym, chwilowym.
To tylko taka chwila słabości.

wtorek, 20 września 2016

Podzielę się:)

Postanowiłam podzielić się z Wami fragmentem książki Tiziano Terzaniego "Nic nie dzieje się przypadkiem" oraz fragmentem rozmowy z Katarzyną Schier, psychoanalityczką.
Może najpierw kobieta :) To są fragmenty wywiadu z Wysokich Obcasów dotyczącego dziedziczenia traumy wojennej.
"(...) dziedziczenie epigenetyczne nie polega na dziedziczeniu genów, ale najczęściej ma formę zmiany ich ekspresji, czyli funkcjonowania, co prowadzi do modyfikacji sposobu reagowania.(...) Powołam się na badanie cytowane przez prof. Jadwigę Jośko - Ochojską, które polegało na tym, że przed zapłodnieniem samice myszy wachały miętę, a potem zadawano im ból. Po kilku razach myszy na zapach mięty zaczęły reagować lękiem. Co ciekawe, kiedy urodziły młode, one reagowały tak samo, bały się zapachu mięty i były aagresywne. Nie mogły się wyuczyć tej reakcji od matek, bo je od nich oddzielono po porodzie.(...)Wyników na ludziach jest jeszcze nie wiele, bo epigenetyka jest w zalążku.(...) mogą pomóc nam wiele zrozumieć na temat dziedziczenia traumy, np. dlaczego ktoś, kto nie przeżył wojny, pod wpływem jakiegoś bodźca reaguje podobnie jak ojciec czy babcia z traumą wojenną."
Teraz czas na mężczyznę.
"(...) Wszystkie żyjące istoty, a najprawdopodobniej również minerały, potrafią w jakiś sposób wprowadzić do swojej pamięci fakty, które przytrafiły się wcześniej im podobnym, mimo, że nie istniała między nimi żadna możliwość komunikacji...przynajmniej tego typu, jaki my znamy. Innymi słowy, kiedy przedstawiciel jakiegoś gatunku przejawia nowe zachowania albo sposób reagowania na pewne doświadczenia, owo nowe zachowanie, jeśli zostaje powtórzone wiele razy, wpływa na cały gatunek.(...)Myszy z różnych pokoleń, wkładane do napełniającej się powoli wodą wanny, z której istnieje tylko jedna droga ucieczki, uczą się stopniowo, jak się uratować. To znaczy, jeśli połowa myszy z pierwszego pokolenia tonie, o wiele mniej ich ginie w pokoleniach następnych, aż wreszcie wszystkie się ratują. Natomiast absolutnie zadziwiające jest to, że w trakcie powtarzania tego samego eksperymentu w Australii niemal wszystkie myszy z pierwszego pokolenia znajdują drogę wyjścia, tak jakby doświadczenie ich krewniaczek z Londynu w jakiś sposób przeniosło się również na nie."
Uff...myszy żal. Ale cała reszta wydaje mi się nie tylko fascynująca ale zupełnie realna.
Dobrej nocy:)

poniedziałek, 5 września 2016

Deficytowo

Cały czas lecę na deficycie. Czerpię dobre rzeczy skąd się da, sama w sobie mam też całkiem sporo zasobów. Poza tym uważam, że mam szczęście do ludzi. Mimo wszystko doświadczam wiele życzliwości. Deficyt to jednak ogromna otchłań. Myślę, że nie wychodzę nawet na zero.
Dziś okulista. Jedna beczy, że nie da sobie zakroplić oczu. Druga beczy, że ma skierowanie na badanie krwi. Może też się pobeczę?
Wracamy. Pada. Idzie jesień, mówiłam od miesiąca. Czytam Terzaniego, trochę mi lepiej. Wiatr latem potłukł mi świeczniki, zapalam świeczkę w filiżane po babci. Klejona, już się z niej nie da pić. Starszej trzeba wymienić szkła. Kolejny koszt. Myślę o wszystkich tych rzeczach, które czekają nas w najbliższych tygodniach i miesiącach i czuję jak na mój nastrój kładzie się wielki jesienny cień. Pytam Młodą czy zrobiła lekcje z matmy. Mówi, że tak. Nauczona doświadczeniem, sprawdzam. Lekcje zrobione na patencie czyli odpowiedzi zaznaczone jak toto lotek czyli na chybił trafił. Boże użycz mi pogody ducha. I myślę: co mam zrobić? Dzieci w kosmos nie wyślę (mimo szczerych chęci), do studiów im jeszcze daleko, Młoda nie wyzdrowieje z cukrzycy i podniebienie samo jej się nie zasklepi. Nie pojawi się żaden książe z Skądkolwiek. Moje życie się nie zmieni.
I pojawiła mi się wówczas myśl, dla mnie odkrywcza, że skoro nie mogę zmienić mojej sytuacji życiowej, to chociaż zmienię myślenie.


Tylko jeszcze nie wiem jak.

środa, 24 sierpnia 2016

Co nowego proszę pani


Mam alergię. Na ludzi pełnych pychy, którym się wydaje, że tylko ICH sposób widzenia rzeczywistości jest właściwy.

Uwielbiam widok z mojego balkonu. Obecnie stogi siana, krowy chowające się przed słońcem pod jabłonią i stos krowiego łajna. Bo to pełny widok z mojego balkonu, łajna pominąć nie mogę. Zupełnie jak w życiu :)
Ostatnie kilka dni minęło mi na odpoczywaniu...było dla mnie zbyt intensywnie i musiałam się trochę wycofać. Uciekłam z prywatnego profilu na fb bo on jakoś zmęczył mnie najbardziej. Za duża intensywność treści a potem emocji. STOP. Jednym z plusów wirtualnego świata jest możliwość natychmiastowego zniknięcia. Chwała.

Powoli przygotowuję się do rozpoczęcia roku szkolnego. Nie w sensie długopisów, farb i zeszytów, bo o to dziewczynki zadbały już same. Kochają sklepy papiernicze tak samo jak ja :)
Chciałabym żeby ten rok był mniej chaotyczny a ja mniej niekonsekwentna. Jak będę bardziej konsekwentna (albo po prostu konsekwentna) to jest szansa, że w naszym życiu będzie mniej chaosu, mniej mojej złości i chęci ucieczki. Biorąc pod uwagę, że życie to nie fb pozostaje mi praca nad sobą.
Dlatego muszę się przygotować.

Poza tym jestem w stałym kontakcie z oddziałem diabetologii, bo czekamy na pompę insulinową. Wiem, że prawdopodobnie ułatwi nam ona życie a mimo to czuję opór i trudno mi się zmusić do ćwiczeń na tzw. pompie do ćwiczeń. Młoda też się buntuje, nie trzyma się zasad. A wczoraj zostawiła mi na stole kartkę z pytaniem: Dlaczego nie mogę stać się (znowu) normalną 10 latką?!

To, co pozytywnie mnie napędza, to projekt, spotkania i nowi ludzie.
Pamiętam o Gdyni, Kołobrzegu, Sochaczewie, Ostrowcu Świętokrzyskim :) Noszę Was w swojej pamięci i kombinuję co, jak i kiedy.
Gdzieś pod skórą jest napięcie związane z pobytem Młodej w szpitalu i zmianami związanymi z założeniem pompy. Od września mam też dzwonić na chirurgię z pytaniem o termin kolejnej operacji. Zawodowo też się dzieje. Dużo tego. Nie chcę na ten moment dokładać sobie dalekich podróży. Jesień będzie raczej czasem oswajania się z pompą.



poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Spotkanie

Na dworcu czekała już na mnie pełna uroku młoda kobieta. 22 lata. W tym wieku wychodziłam za mąż. A wydawała mi się niewiele starsza od mojej córki. Młoda, śliczna, ufna, delikatna.
Mój podstawowy niepokój, który odczuwam przed spotkaniami dotyczy sytuacji realizowania tego, co dotąd było tylko w fantazjach. Każde spotkanie to nawiązywanie relacji. To gotowość do bycia, słuchania, poznania. Bez ocen, diagnoz, interpretacji. To także gotowość do tego, by dać się poznać, dopuścić drugiego człowieka do swojego świata. Jasne, że w ograniczonym zakresie.
Po każdym spotkaniu czuję, że opowieść dopiero się zaczęła. Że to tylko fragment historii, wycinek z życia.
Interesuje mnie jak ludzie rozumieją swoje życie, które przecież nie jest jednostajne. Jest procesem, w którym bywamy zaskakiwani obrotem spraw. Jak powiedziała moja wczorajsza Rozmówczyni, nie mamy wpływu na to, co nas spotyka, ale mamy wpływ w jaki sposób na to zareagujemy.
Treści z ostatniego spotkania jeszcze się we mnie nie ułożyły.
Wiele wątków. Intensywność rozmowy. Emocje. Wszystko to, co widziałam, słyszałam, czułam ale też sama wypowiadałam. Wątpliwości. Pytania. Poszukiwania. Drogowskazy, nasze pomoce w drodze.
Choć idziemy różnymi drogami, mijamy po drodze te same punkty. Niezbędne do przerobienia, by znaleźć spokój, akceptację i miłość.
Żaneta Kowalska jeszcze raz dziękuję

Projekt Samotne Rodzicielstwo

Projekt Samotne Rodzicielstwo żyje :) Może nie jakimś intensywnym, ekscytującym życiem, ale trwa. Jutro jadę do Łodzi... :)
Nadal poszukuję samotnych ojców. Nawet przyszło mi do głowy takie hasło: samotni ojcowie potrzebni na gwałt ;)
Ale właściwie to nie prawda. Nie muszę się nigdzie spieszyć. Zresztą nie mam już na to siły.
Gdyby jednak jakiś samotny ojciec chciałby opowiedzieć swoją historię, serdecznie zapraszam. Ja opowiem Ci swoją.
***
Włosy umyte, rzęsy pomalowane, nawet nogi ogolone... i jeszcze napięcie jak przed randką ;)
Normalnie chciałoby się powiedzieć: ahoj przygodo! :)
W każdym razie za pół godziny wyruszam. Najpierw Poznań Główny, potem Łódź Kaliska (stacja kolejowa) :)
Wszystkich Życzliwych proszę o dobre myśli, co by podróż minęła mi szybko a te kilka godzin było przede wszystkim Dobrym Spotkaniem.
***
Moja mama : Ale do kogo ty jedziesz do tej Łodzi?
Ja: Do znajomej mamo.
Mama (z lękiem w głosie) : No ale czy to jest bezpieczna osoba?
Ja : Mamo, jestem przed 40tka...
Nie dało rady. Powiedziałam o projekcie, o blogu (zastrzegłam jednak by raczej nie czytali😉 ) i o tych kilku fajnych kobietach, które dotąd udało mi się poznać
W każdym razie od dziś moi rodzice dołączyli do Grupy Wsparcia Projektu😉 choć sami mogliby napisać osobny rozdział o tym jak trudno być rodzicem rodzica samotnego. I jak boli ich serce kiedy patrzą na swoje wnuczki.

piątek, 12 sierpnia 2016

Poczucie humoru jest niezbędne w rodzicielstwie...

Stoimy na światłach. Zielone, chcę ruszyć i nie mogę. Już się pieklę...na co Starsza ze stoickim spokojem: Mamo, nie rusza się z trzeciego biegu.
Fakt.
***
Mówię do Starszej: rety, dziś jest taka pogoda, że człowiek cały dzień by jadł...
Starsza: Przynajmniej widzisz jak ja się czuję. A mam to 7 dni w tygodniu.
***
Mówię do Młodej: Przynieś brudne naczynia.
Młoda: Jestem głodna.
Ja: Ok, przynieś naczynia i zrobimy śniadanie.
Ona ( w tonie pretensji): Mam sprzątać czy umrzeć z głodu?!
Ja ( w bezsilności): Umrzeć z głodu.
Ona: Wtedy to już na pewno nie będę sprzątać!

To jest dziecko w stylu nie daj się...
***
Przemówiła Starsza: Wiesz mamo, jak już się wyprowadzimy z domu to kupię ci dużego psa żeby dotrzymywał ci towarzystwa.
Odpowiedziałam: Dzięki kochanie. Mam jednak nadzieję, że spotkam kiedyś mężczyznę, który będzie dotrzymywał mi towarzystwa.
I tak mi dopomóż...
***
Młoda je obiad sztućcami odwrotnie niż powinna. Załamana bezskutecznym zwracaniem po raz kolejny uwagi mówię: A jak za 10 lat pójdziesz na randkę to jak się będziesz zachowywać?
Młoda: Będę sobą.
***

wtorek, 9 sierpnia 2016

Tęsknota

Tęsknię za spokojem, bezpieczeństwem i swobodą w relacji z mężczyzną. Za czymś czego nie znam ale co sobie wyobrażam. A czasem obserwuję u innych.
Że można siedzieć i nie trzeba nic mówić.
Że można się dzielić sprawami oczywistymi. Taka prosta rzecz: mieć komu powiedzieć, że nie lubi się komarów. Albo, że niebo dziś jest takie piękne!

Zazdroszczę kobietom, które odbierając telefon, mówią: mąż się tym zajmuje, proszę kontaktować się z mężem.

Tęsknię za ciepłym dotykiem męskiej dłoni, wyrażającym przyjęcie mnie takiej jaką jestem.
Za męską łagodnością. I stanowczością.
Tęsknię za irytacją na jego wady. Za różnicą zdań.
Tęsknię za tym, by musieć się jakoś trochę zmienić, dostosować, znaleźć kompromis. Żeby się nie pozabijać.
Tęsknię za głaskaniem.
Tęsknię za przytulaniem.
Tesknię za seksem pełnym miłości, którego nie znam.

Nawet za prasowaniem męskich koszul tęsknię. I chyba męska bielizna w koszu do prania sprawiłaby mi frajdę ;)


Za takim stanem w relacji z mężczyzną tęsknię kiedy już wiele można, już człowiek z człowiekiem taki oswojony, taki dobrze znany, taki powszedni.  

sobota, 6 sierpnia 2016

Chciałabym proszę Państwa

Chciałabym aby ludzie mogący decydować o moim życiu w świetle tak zwanego prawa, najpierw

poznali definicję uzależnienia i współuzależnienia oraz podstawowych mechanizmów psychicznych związanych z życiem w rodzinie, w której jedna z dorosłych osób nadużywa substancji psychoaktywnych bądź ma inne nałogowe zachowania wpływające na życie rodziny

chciałabym żeby wiedzieli czym jest przemoc. I że jest wiele form przemocy. Przemoc psychiczna. Przemoc fizyczna. Przemoc seksualna. Bo proszę Państwa do gwałtów dochodzi również w małżeństwach. Przemoc ekonomiczna.

chciałabym aby dowiedzieli się ile miesięcy, a często lat, zajmuje odzyskiwanie równowagi psychicznej, wydobywanie się z sytuacji usprawiedliwiania kogoś od kogo doznajemy przemocy, bo przecież kochamy się, bo dzieci, bo proboszcz, bo co ludzie powiedzą, bo tak bardzo boję się samotności, jak ja sobie poradzę, bo dziecko musi mieć oboje rodziców

Ile mitów do rozwiania.

Chciałabym żeby zapytali jak to jest, kiedy decydujesz się zerwać święty łańcuch małżeński, który niestety nie ma takiej mocy, by chronić przed przemocą.

Chciałabym żeby zapytali jak to jest brać na siebie odpowiedzialność za odejście i trud budowania życia na nowo.

Chciałabym żeby dowiedzieli się jak trudno jest uporać się z negatywnym myśleniem o sobie, z brakiem poczucia bezpieczeństwa, lękiem, moralnymi ocenami innych. Jak to jest wywrócić do góry swój dotychczasowy system wartości i szukać od nowa. Bo odchodząc burzymy stare. Jeśli odchodzimy to znaczy, że nie było bezpiecznie. Ale była iluzja bezpieczeństwa. Kiedy odchodzimy i nazywamy sprawy po imieniu, iluzja znika. To konfrontuje nie tylko nas, ale też nasze rodziny i sąsiadów. Ale któż lubi życie bez iluzji?


Czy Państwo wiedzą jak trudno buduje się poczucie bezpieczeństwa dla siebie i dzieci? I że nie wolno go burzyć jednym zapisem w ustawie, nie mając wiedzy. Bo wtedy jest to przemoc. Po raz kolejny.

czwartek, 4 sierpnia 2016

plantacja melisy

Czasami dzieci nas zaskakują. Robią coś takiego, że nie możemy być z nich dumni (a tymbardziej z siebie), potrafią zabrać nam spod stóp poczucie bezpieczeństwa jednym ruchem. Coś takiego jakiś czas temu zrobiła Młoda. Poczułam w jednej chwili przerażające mnie poczucie utraty kontroli. Czegoś nie wiem o moim dziecku...jak to możliwe?
Ale to nie dość, że jest to możliwe, to jeszcze raczej stanie się nagminne. Bo to osobny człowiek i nigdy do końca nie będę wiedziała, co ma w głowie.
Sprawę z Młodą i tak wyłapałam na tyle wcześnie, by móc zadziałać, nim stanie się coś złego. Ale spokoju już nie mam. A ma dopiero 10 lat :/

Dzisiaj z kolei doświadczyłam bardzo silnego lęku w związku z jej chorobą.
Myślę sobie, że jestem na co dzień od niego odcięta. Wściekłość na chorobę zamieniam w działanie. Mamy cukrzycę w jednym palcu. A Młoda zna zasady, bez problemu robi sobie zastrzyki 3 razy dziennie. Kiedy jestem w pracy, mierzy cukier, dzwoni i mówi ile ma i co chce zjeść. Ja to obliczam i mówię ile insuliny ma sobie podać. Jesteśmy nie złe.
Tyle, że Młoda od kilku dni robi co chce.
Wróciłam dziś z pracy o 13.00 wcześniej wykonując ileś tam telefonów do niej i pisząc smsy. Telefonu nie odbierała, na smsy nie odpowiadała. Myślę sobie: głupia nie jest, wszystko wie. Nic nie mogło się stać. Wpadam do domu, bo im bliżej tym większy lęk. Nie ma jej w żadnym pomieszczeniu (widzę ją leżącą i nieprzytomną we wszystkich zakątkach mieszkania). Jej siostra smacznie śpi...Lecę do jej koleżanki mając już w głowie mało przyjemne fantazje, co jej zrobię, jak ją złapię.
Cukier 300. Norma to 70-140. Rano zjadła kanapkę ale wcześniej nie zmierzyła cukru i nie zadzwoniła do mnie w sprawie insuliny. A dokładnie wie, co powinna zrobić i jakie są tego konsekwencje.
Wpadam we wściekłość.

Mam wiele myśli w związku z tym, co się dziś stało. Nawet nie mam sił, żeby je napisać. Czuję się jak worek treningowy, z którego wysypano zawartość. Taki flak.
Nie nazwałam mojego bloga blogiem rodzica samodzielnego, bo to słowo, w moim poczuciu, jest oszustwem. Zresztą samodzielna byłam zawsze.
Natomiast czuję się przede wszystkim rodzicem samotnym. Samotnym w odpowiedzialności za dzieci, samotnym w lęku o nie, samotnym w radzeniu sobie ze wszystkimi ich numerami, odpałami i tym wszystkim, co dzieci czasem robią rodzicom. Samotnym w organizowaniu i opłacaniu im wakacji. Samotnym w myśleniu o nadchodzącym roku szkolnym. Samotnym w konsekwencji, która jest szczególnie trudna w pojedynkę, gdy jest się zajechanym i chce się mieć po prostu spokój. Choć przez chwilę. Samotnym w emocjonalnym, finansowym i każdym innym dźwiganiu samotnego rodzicielstwa.


Słowo daję, przydałaby się cała plantacja melisy.

sobota, 30 lipca 2016

zmiana w orientacji

Nie pamiętam żebym kiedyś miała taki poziom ambiwalencji związany z randkami, mężczyznami i całym tym męsko damskim bałaganem. W przyszłym tygodniu grozi mi ;) kawa z młodszym o kilka lat mężczyzną. Odroczona przeze mnie bo już mogłaby być jutro. Nigdy w życiu nie potrafiłam odroczyć NICZEGO co wiązało się z mężczyznami. No ale jutro odpoczywam. I kropka.
Co ciekawe, znacznie więcej emocji mam kiedy myślę o zaplanowanych spotkaniach z kobietami.
I to nie dlatego, że zmieniłam orientację, bo nie zmieniłam.
Sama myśl (plus całe mnóstwo fantazji) sprawia, że czuję wiatr we włosach...:)
Jakby mój dotychczasowy entuzjazm zmienił orientację.
I chyba dobrze.

wtorek, 26 lipca 2016

o niechęci do wielokrotnego orgazmu

Mam wrażenie, że wszystko co mnie ostatnio spotyka; miejsca, w których bywam, ludzie, z którymi się spotykam, wszystko konfrontuje mnie z moją samotnością.
Portal randkowy daje iluzję, że nie jest się tak bardzo samemu.
Kiedyś żyłam iluzjami, przepełniały moje małżeństwo, macierzyństwo, relacje z innymi, życie zawodowe. Wszystko, co mnie określało.
Dziś, na szczęście zresztą ( i dzięki mojej ogromnej pracy ku zmianie) iluzje już nie mają mocy. Nie czynią mnie niby kochaną. Po prostu nie czuję się kochana. Tylko to wytrzymać. Choć to już tyle lat, że powinnam mieć w tym wprawę.
Wierzę, że zmiany są dobre. Że kiedy jesteśmy na tyle otwarci i pogodzeni z naszym życiem, ono robi nam też dobre niespodzianki. Zachwyca.
Z jakichś powodów boję się zachwytu, który może być moim udziałem.
Czy boję się być szczęśliwa?
Czy tak bardzo przyzwyczaiłam się do uczucia głodu, że boję się jak to będzie, gdy się w końcu najem?
"Chodzi pani o kulach a mogłaby pani biegać", usłyszałam dziś rano. Te słowa latają mi wokół głowy, natrętne jak komary.
Jest mi tak cholernie smutno, że wciąż nie wiem co mam zrobić ze swoim życiem.
Dziś rano dostałam maila. Mężczyzna ładnie się przedstawił i kulturalnie zapytał czy porozmawiamy. Nim odpisałam, z entuzjazmem, którego nie mam, zajrzałam na profil. A tam dowiedziałam się, że czeka mnie, mówiąc w skrócie, niezliczona ilość orgazmów, która doprowadzi mnie do orgazmowego (orgazmicznego?) raju! Och tak!
A więc moją samotność, mój smutek, moje samotne rodzicielstwo, moje kiepskie wynagrodzenie...wszystkie moje smutki i troski będę mogła zamienić na cudowne orgazmowe szaleństwo.
Dziękuję sobie samej za zmianę. Dziękuję, bo już mnie nie kręci. Bo już mnie nie nakarmi.
Bo chcę dla siebie czegoś więcej niż wielokrotnego orgazmu.

czwartek, 21 lipca 2016

Pierwsze spotkanie:)


Przed spotkaniem denerwowałam się jak przed randką...  W torebce zeszyt z pytaniami (gdybym z nerwów zapomniała) i dyktafon. Pełen profesjonalizm 
O 11.40 odbieram telefon "Stoimy przy kasie nr 9, mała M. ma żółtą bluzeczkę, przyjdziecie?" Samochód na awaryjnych i prędko na główny pod kasę nr 9. Rzeczywiście mała M. rzuca się w oczy  Ściskamy się jak stare znajome. Dyktafon nieużyty, tylko zepsułby klimat. To takie miłe i zwyczajne - niezwyczajne spotkanie dwóch kobiet.
Zamiast nowego Zoo zaliczamy stare, bo bliżej, a czasu mało. Przy dwójce dzieci (mamo, kupisz mi loda? mamo, chodź ze mną, mamo, chce mi się siku, mamoooooo...) na prawdę trudno znaleźć przestrzeń do rozmowy, szczególnie tak intymnej.
Dałyśmy radę:)
Trochę w biegu, trochę chaotycznie, bo dużo przecież chciałoby się powiedzieć. A dzieci co chwilę czegoś chcą, trzeba uważać żeby w tłumie gdzieś niebezpiecznie nie zniknęły, dopilnować żeby mała M. zjadła cały obiad a moja Młoda o czasie zmierzyła cukier...
Po starym Zoo jeszcze Plac Wolności i moczenie nóg w fontannie (słowo: rozkosz prawdziwa). A już u siebie chwila w jeziorze...
Dziękuję za pierwsze spotkanie niecałkiemsamamama 

środa, 20 lipca 2016

fragment pewnej piosenki

A tak sobie słuchałam dziś, fragment mi się spodobał...
(...) Kaznodziejów omijam z daleka
Choć w kościołach oglądam obrazy
Cenię talent i mądrość człowieka
I nie ufam facetom bez skazy
Bo religia rumiany kolego
To nie taca i rewia pacierzy
To jest wiara w każdego bliźniego
I nadzieja, że on też tak wierzy (...)
Andrzej Sikorowski, Lekcja religii

niedziela, 17 lipca 2016

Powiedzmy coś światu:)

Kolejną noc nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku z szeroko otwartymi oczyma, wpatrując się w sufit i myślałam.
Że to, co robię to konkretna odpowiedzialność. To nie pomysł, o którym szepnęłam nieśmiało przyjaciółce przy kawie.
Uruchomiłam ludzi z różnych zakątków Polski.
Jestem odpowiedzialna za słowa wychodzące spod mojej klawiatury.
Czuję jednocześnie podekscytowanie i lęk.
A potem pomyślałam, że niezależnie od wszystkiego, dałam sobie szansę na fascynującą przygodę.
Szansę na możliwość poznania wielu ciekawych ludzi.
Szansę na przeżycie czegoś, co gdybym się bardziej bała (i była mniej sfrustrowana) mogłoby się nigdy nie wydarzyć.
I pomyślałam, że nawet jeśli nie uda mi się napisać książki. Bądź napiszę książkę, której nie będą chcieli wydać. A nawet jak wydadzą, to nikt nie będzie chciał jej kupić. I nie zarobię tego miliona dolarów ;) to i tak w to wchodzę.
Jest łatwo napisać wsparciowy post komuś obcemu. Znacznie trudniej jest się z nim spotkać twarzą w twarz. Ale przecież relacje to podstawa, dlatego cieszę się, kiedy piszecie, kiedy ustalamy spotkania...To bardziej ekscytujące niż randki!:)
Dziennikarze robią wywiady - książki ze "znanymi i lubianymi". Ej, a przecież każdy może mieć coś do powiedzenia światu.
W czwartek spotykam się z pierwszym Samotnym Rodzicem. Nic nie powiem więcej, bo na razie nie mogę, ale boję się i cieszę...:)
Oczywiście, że możecie trzymać kciuki:)

To się naprawdę dzieje...:)

Na mojej trasie jest (póki co) Ostrowiec Świętokrzyski, Kołobrzeg i Sochaczew. Dziękuję:)
Samotni Ojcowie, czekam również na Was!
Czuję jak mój mózg pracuje na najwyższych obrotach obmyślając jak to wszystko poukładać logistycznie, bez patosu w sensowną całość...To chyba Kubuś Puchatek pukał się w głowę i mówił: myśl, myśl, myśl...

sobota, 16 lipca 2016

Projekt Samotne Rodzicielstwo:) zapraszam!

https://www.facebook.com/events/1010784245706868/

Akcja frustracja:)

Wracałam dziś z pracy do domu wściekła, rozczarowana ale przede wszystkim jednak smutna. Jeśli czytacie mój blog, wiecie, że już od jakiegoś czasu zastanawiam się, co zrobić z moim życiem. Bo nawet jeśli czasem piszę o mężczyźnie (bo tęsknię więc i fantazjuję), wiem, że sama muszę wziąć odpowiedzialność za to, co się w tym moim życiu dzieje bądź nie dzieje.
Jestem bardzo zmęczona, również zawodowo. Od dziesięciu lat walczę, tak jak zresztą wielu z Was. Czuję jednak i bardzo chcę coś zmienić. Od kilku lat mam fantazję o zostawieniu swojego zawodu. Przedwczoraj zasypiałam z myślą o napisaniu bajki dla dzieci. Główna postać istnieje w mojej głowie od kilku lat i jest uwielbiana przez moje dzieci:)
Wczoraj zasypiałam z myślą, że otworzę gospodarstwo agroturystyczne. Odjechałam? Może i tak;)
Ale dziś, wracając z pracy, pomyślałam, że przecież to, czego najbardziej chcę, to napisać książkę.
Wiele razy ją zaczynałam...No ale ile można pisać o sobie?:)
Dziś, czując też jakoś Waszą obecność, pomyślałam, że fajnie by było napisać nie tylko o sobie ale może nawet przede wszystkim o innych samotnych rodzicach. O naszych historiach, trudzie, obawach, lękach, codziennych troskach ale też o tym z czego jesteśmy dumni, co nam się udało. I co chcielibyśmy przekazać naszym dzieciom:)
Porozbijać w tej książce, choć trochę, krzywdzące stereotypy, wszystkie mity i legendy.
Pokazać z jakimi dylematami mierzymy się na co dzień i co i kto nam pomaga a kto przeszkadza.
Napisać dlaczego jesteśmy rodzinami a nie jakimś społecznym odpadkiem.
Dać głos naszym dzieciom.
Zapraszam samotne mamy i samotnych ojców. Każdemu z Was kto będzie zainteresowany projektem opowiem też o sobie, ale zacznę od przedstawienia się:)
Wstępnie pomyślałam o kilku historiach (w tym również i o mojej). Jestem gotowa spotkać się z każdym z Was (to znaczy z każdym chętnym) i porozmawiać.
Projekt Samotne Rodzicielstwo uważam za otwarty:)

wtorek, 12 lipca 2016

Taki fajny znalazłam to się dzielę:)

Przyznacie – nie jestem brzydka
I wszystko mam gdzie trzeba.
Lecz co by tu, kurcze, zrobić,
By się ktoś o tym dowiedział.
Jak powiadomić tego
Jedynego, najlepszego,
Że jestem, czekam tu,
A on marzy,
By leżeć
U mych stóp.
Poznam pana do trzydziestki
O przyjemnej aparycji,
Która rzuca świat na deski.
Wielbiciela koalicji.
Żeby był miły, inteligentny
I jak najwyżej wykształcony.
A w łóżku – niespecjalnie święty.
Cel – niewykluczony.
Przyznacie – nie jestem brzydka
Choć minęło lat parę.
Cóż, koalicja nie wyszła
Pomimo wielu mych zalet.
Jak powiadomić tego,
Nowego jedynego,
Że jestem, czekam tu,
A on marzy,
By jadać
Ze mną drób.
Poznam pana w średnim wieku
Z niezbyt wyższym wykształceniem,
Bo za mądrym być, człowieku,
To dla innych utrapienie.
Żeby posiadał też nieruchomość
(Ale nie w cłóżku ze mną dzielonym)
I niebanalną osobowość.
Cel – niewykluczony.
Przyznacie – nie jestem brzydka,
Choć to już jesień złota.
To ten tak zwany wiek trzeci.
Stąd pewnie trzecia tęsknota.
Jak powiadomić tego,
Nowego ostatniego,
Że jestem, czekam tu,
A on marzy,
By ze mną
Być po grób.
Poznam pana dojrzałego,
Niekoniecznie bez nałogów.
Byle pieścił moje ego
I szanował już od progu.
By materialnie był niezależny,
Na głowie może być przerzedzony.
Lecz w nocy wciąż dalekosiężny.
Cel – niewykluczony.
Cel niewykluczony, Kazimierz Pichlak

niedziela, 10 lipca 2016

ups...ona dojrzewa!

Kiedy dostajesz rachunki za wodę większe o 100% i dzwonisz wyjaśniać tą pomyłkę "Ależ proszę pani, przecież ja zawsze płaciłam mniej"...
Gdy w najmniej oczekiwanych momentach (np. na górskim szlaku) nagle słyszysz pytanie "Czy ktoś ma szczotkę do włosów?"
Kiedy odmawia pójścia na spacer brzegiem morza, bo "Wiatr poplącze mi włosy!Zwariowałaś?!Przecież nie mogę tak chodzić!"
Kiedy czyta książki o miłości i już nie potrafi tego ukryć...
Kiedy siada przy Tobie, by oglądać "Przyjaciólki"...
Kiedy wrzeszczy, by zaraz popaść w histerię, rozpłakać się, po czym roześmiać i to wszystko dzieje się w dwie minuty.
Gdy staje przed szafą i powtarza "Boże, nie mam się w co ubrać", a kiedy pokazujesz ubrania, które ma, mówi "Jezu mamo, przestań..."
Kiedy wzdycha przy romantycznych scenach na filmach, jakby zażenowana...
Gdy przytula się jakby miała 2 lata, a po chwili wymaga intymności jakby miała 20...
Wtedy niewątpliwie Twoje dziecko dorasta i musisz przygotować się na nie zły rollercoaster czy jak to tam się zwie.

sobota, 9 lipca 2016

...

Siedzimy dziś w restauracji przy samej promenadzie. W trakcie czekania na obiad dostałyśmy cieplutkie, olbrzymie, miękkie koce, co byśmy nie zamarzły:) Obok przy stoliku para 50+. Kobieta owinięta w koc. Mężczyzna, nie mogłam oderwać wzroku, wpatrzony w nią jak w obrazek. I po policzku gładził, i żartami zabawiał i po herbatę poszedł. Miałam wrażenie, że cieszy się z tego czasu z nią jak dziecko.
Oj, zatęskniłam.

czwartek, 7 lipca 2016

O randkowaniu słów kilka...

Prawie trzy lata temu, jeśli nie ponad, zalogowałam się po raz pierwszy na portal randkowy. Uznałam, że lepsze to niż mruganie do obcych w trakcie tankowania auta czy tęskne wyczekiwanie aż ów Właściwy wypatrzy mnie w tłumie. Szczególnie, że aż tak urodą nie porażam. No i, żeby było jasne, nie mrugam do mężczyzn. Raczej jestem z tych szarych myszy, które niepotrzebnie szybko spuszczają wzrok...Tak czy siak...zaczęłam randkować. Cierpliwości starczyło mi na jakieś dwa lata. I tak długo... Jeden protetyk mieszkający z matką chciał żeby wszystkie randki odbywały się w jego obskórnej, brudnej, protetycznej piwniczce. Uciekłam. Jednak tych mieszkających z matkami i nie przejawiających pragnienia separacji było wielu. Po pracy do matuli na obiad, potem piwko i na wieczór internet. Ach, żyć nie umierać! Czas upływał im szczęśliwie.
Poznałam też kilku samotnych ojców. Dlatego kiedy zakładałam blog, w nazwie jest "samotny rodzic", bo ci ojcowie, których miałam, w sumie przyjemność poznać, borykali się z podobnymi trudnościami jak ja. Kobiety z dnia na dzień znikały, odchodziły do innych mężczyzn. Ale też przegrywały nierówną walkę z nowotworem. Chyba nigdy nie zapomnę mężczyzny, który napisał do mnie miesiąc po pochowaniu żony. Pokazał mi jej blog na facebooku. Płakałam przez dwa dni nad ich historią. Nie umówiłam się z nim bo nie wierzę, że można zacząć nowy rozdział w swoim życiu, kiedy nie opłakało się starego. A on nawet nie dał sobie szansy.
Spotkałam mężczyzn bardzo poranionych po zdradach żon. Miałam dwa przemiłe spotkania z mężczyzną, który od czasu rozwodu i zdrady żony, czyli od siedmiu lat z nikim się nie spotykał. Mieszkał z trójką dzieci, była żona wyjechała do Niemiec.
Dostawałam maile z propozycjami seksu, nawet jeśli nie umieszczałam zdjęcia. Maile od mężczyzn żonatych, w trakcie separacji, w trakcie rozwodu i trzy miesiące po rozwodzie. Sporo maili o niczym, niektórzy bardzo lubili pisać, byleby się nigdy nie spotkać. Iluzja ważniejsza od realności. Pewnie też wygodniejsza.
Miałam w tym czasie jedną, bardzo dla mnie ważną, relację. Choć wszystkie te kontakty, nawet te złoszczące czy frustrujące były dla mnie cennymi lekcjami także o mnie samej. To dzięki tym doświadczeniom dowiedziałam się czego chcę a na co się nie zgadzam. To był czas kiedy pierwszy raz w życiu (niestety pierwszy raz) dostawałam kwiaty od mężczyzn...Kiedy to piszę zdaję sobie sprawę z tego, że zaczęłam doświadczać czegoś, co jest raczej normą; że mężczyzna się stara, jest zaangażowany, przejawia inicjatywę, obdarowuje...Niestety wcześniej tego nie znałam. Ale jak mówią: lepiej późno niż wcale:)
Jeśli mnie zapytacie: dlaczego nie wyszło? Powiem: nie wiem. Mam wiele myśli...Również takich, że ludzie boją się zależności, odpowiedzialności, bliskości. Zresztą, ja też się boję a relacje damsko - męskie są dla mnie dalej tajemnicą.

środa, 6 lipca 2016

Wyszukane w karkonoskiej biblioteczce...

Dzielę się jeszcze tym, co znalazłam w pewnej karkonoskiej biblioteczce...
W książce Katherine Mansfield, Dziennik, Warszawa 1985 z dedykacją "Biednemu i opuszczonemu Miniowi stęskniony mąż na pamiątkę ósmego miesiąca ciąży. 12.01.1986r"
U Thomasa Bernhard, Oddech, Warszawa 1983, na pierwszej stronie ktoś wpisał ołówkiem: "Boże daj mi głód, wojnę i samotność abym był zwierzęciem, które jest szczęśliwe tylko dlatego, że żyje"
I ciekawa pozycja...Arwin Hansen, O sztuce wypoczynku, Instytut Wydawniczy Związków Zawodowych, Warszawa 1983 "Krzewienie wiedzy o racjonalnym sposobie organizowania indywidualnego i zbiorowego wypoczynku, a także przestrzeganie przed smutnymi skutkami wyczerpania układu nerwowego należy uważać za ważny problem społeczny".

piątek, 1 lipca 2016

Z wakacyjnych zapisków...

Przed wjazdem wita nas napis Niech będzie pokój na ziemi. Myślę sobie: to dobra wróżba:)
Teraz siedzę na starym, drewnianym balkonie z dobrą kawą i widokiem na ogród. Pada deszcz, śpiewają ptaki...W ciągu dwóch godzin dorobiłam się trzeciego dziecka, małej, ślicznej blondyneczki. Dziewczyny grają z nią w karty, a ja już chyba odpoczywam:)
...
Wczoraj zdobyłyśmy Wodospad Podgórnej. Chyba nie znajduje się zbyt wysoko ale dla nas był to prawdziwy szczyt:) Przy wodospadzie dopadła nas ulewa. Schroniłyśmy się pod drewnianym dachem. Dziś z kolei udało nam się wejść na Zamek Chojnik. Nie pamiętam kiedy ostatni raz biło mi tak serce...Marzyłam o schabowym w zamkowej restauracji i to stanowiło poważną motywację...Niestety, zamkowa restauracja wygląda jakby chyliła się ku upadkowi. Pierogi ruskie za 17,00 zł, zupa pomidorowa za 10,00 zł albo zapiekanka za 8,00 zł. I TO WSZYSTKO! Starsza wzięła zapiekankę i czuła ją w żołądku jeszcze kilka godzin później. Pomidorowa była ok.
To, że nie zagubiłyśmy się gdzieś w zachełmskich lasach, to nie żaden cud tylko dodatkowy zmysł Starszej. Ja – niczym dziecko we mgle, tłumaczę ten stan urlopowym resetem...Starsza rozgryzała szlaki i dzięki niej trafiłyśmy, przynajmniej do tej pory, tam gdzie chciałyśmy. Od czasu do czasu zatrzymywała się i szukała nas na mapie. Starsza nie tylko ma ów dodatkowy zmysł "terenowy", ma też sporą wiedzę ogólną. Zrywa kwiat i mówi "o, został mi w rękach sam kwiatostan":) Wiele jeszcze takich innych, konfrontujących mnie z brakiem wiedzy. Jestem straszną ignorantką...Dziwię się jak to się stało, że ukończyłam podstawówkę, liceum, studia i jeszcze kilka innych. Mam wrażenie, że mój umysł kasuje wszystko, co wydaje mu się niepotrzebne. Widocznie bardzo wiele informacji uznaje za niepotrzebne.
...
To miejsce jest takie jakiego szukałam, w jakim chciałam odpoczywać. Ptaki śpiewają głośno, ludzi jest mało i raczej są cicho, poza kilkoma dzieciakami, ale takie ich prawo. Nie muszę z nikim bić się o hamak:) Mam stary, klimatyczny, drewniany balkon i ogród do dyspozycji. Śniadanie jemy gapiąc się na kwiaty i rudego kota, który oczywiście nas ignoruje. Dorośli, których tu spotykam są uprzejmi, usmiechnięci i stosują się do zasad. Do dyspozycji gości jest biblioteka. Już w pierwszy dzień skradłam z niej Olgę Tokarczuk, Dom dzienny, dom nocny no i czytam, czytam...kiedy juz nie mogę chodzić.
...

Pamiętam, że kiedyś witało się ludzi na szlaku. Dlatego dziś każdej napotkanej osobie mówiłyśmy "dzień dobry", wszyscy odpowiadali, ale tylko dwie pary odpowiedziały z uśmiechem. Jeden mężczyzna, koło 50tki, jako pierwszy nas przywitał. To dość smutne, że ta tradycja witania się na szlaku zanika. Pewnie gdyby można było pobrać aplikację "Dzień dobry na szlaku", wielu by ją pobrało i wysyłało innym wirtualne uśmiechy. Sama przyznaję, że jest mi trudno w kontakcie z innymi, szczególnie obcymi, postanowiłam jednak przełamywać się, i mimo zadyszki i serca walącego w uszach, witać wszystkich.
 Jednego wieczoru po 22.00 schodzę po bazę dla Młodej. Przed domem kilka par rozbawionych opowiadanymi przez siebie historiami. Cholera. Nie znam tego. Nie znałam tego w małżenstwie a tym bardziej będąc w pojedynkę. Wydaje mi się, że bez pary po prostu tam nie pasuję. Jest mi trochę smutno.
"Jaka to rozkosz, jaka słodycz życia – siedzieć w chłodnym domu, pić herbatę, pogryzać ciasto i czytać. Przeżuwać długie zdania, smakować ich sens, odkrywać nagle w mgnieniu sens głębszy, zdumiewać się nim i pozwalać sobie zastygać z oczami wklejonymi w prostokąt szyby. Herbata stygnie w delikatnej filiżance; nad jej powierzchnią unosi się koronkowy dymek, który znika w powietrzu, zostawiając ledwie uchwytny zapach. Sznureczki liter na białej stronie książki dają schronienie oczom, rozumowi, całemu człowiekowi." fragment z Olgi Tokarczuk
Godzina na hamaku, z poduszką, kocem i Olgą Tokarczuk. Uczę się odpoczywać.
Dziś w śnie byłam w domu moich teściów. Mój były mąż spał a ja wzięłam się za zamiatanie. Chyba bałam się zarzutu, że jestem nieprzydatna. Pojawiła się teściowa. Można by powiedzieć, że panowała całkiem dyplomatyczna atmosfera. Ja jednak nie mogłam oddychać. Czułam się tak jakby w gardło włożono mi sitko i pozostawiono tylko kilka dziurek na przepływ powietrza. Dusiłam się, miałam trudności, by mówić. Równocześnie musiałam postarać się, by ktoś naprawił mój samochód. Potem pojawił się mój teść, krzyczał na mojego byłego męża a ten płakał jak małe, zrozpaczone dziecko. Wyjechałam stamtąd. I mogłam oddychać.
Kilka dni temu pisałam o smutku i poczuciu niepasowania. Chyba zdrowieję:) bo dziś spędziłam wesoło wieczór przy ognisku z trzema parami i bardzo dobrze się bawiłam! Tylko Młoda co chwilę mnie wołała, że kiedy przyjdę, że już jest późno a w ogóle to, że brzuch ją boli. Ok. Zrobiłam jej miętę, wytłumaczyłam, że kocham ją nawet kiedy nie jestem blisko (wtedy do łazienki, bo tam się to działo, weszła Starsza i powiedziała: Sorry, wiem, że macie teraz terapię rodzinną, ale...) i poszłam. Po chwili musiałam wrócić, bo krzyczała z balkonu, że boli coraz bardziej. Wróciłam. I co? - pytam, a ona "Matczyna miłość leczy".
"Ale nas wrobiłaś mamo" usłyszałam, gdy okazało się, że darmowa wycieczka z przewodnikiem Szlakiem Ducha Gór będzie trwała sześć godzin a nie dwie...:) Ale zdobyłyśmy Wysoki Kamień!!!:)
http://www.wysokikamien.com.pl/pl/
I jeszcze jedno. Zobaczyłam jaka jestem szczęśliwa kiedy nie muszę odbierać telefonu, odpowiadać na smsy czy maile. Nic mnie chyba tak nie męczy jak ten rodzaj kontaktu.







Z Olgi Tokarczuk feministycznie...?

"Myślałam o słowach, które są niesprawiedliwe pewnie dlatego, że wyrastają z nierówno i niechlujnie podzielonego świata. Co jest żeńskim odpowiednikiem słowa "męstwo"? "Żeństwo"? Jak nazwać w kobiecie tę cnotę żeby nie przekreślić jej płci? Nie istnieje żeński odpowiednik słów "starzec" czy "mędrzec". Stara kobieta to staruszka lub starucha, jakby w starzeniu się kobiet nie było żadnej dostojności, żadnego patosu, jakby stara kobieta nie mogła być mądra. Co najwyżej można powiedzieć o niej "wiedźma" i zaznaczyć, że pochodzi od "wiedzieć". Ale i tak będzie to obraz złośliwej staruchy o obwisłych piersiach i brzuchu niezdolnym do rodzenia, istoty szalonej ze złości do świata, choć potężnej. Stary mężczyzna może być mądrym i dostojnym starcem, mędrcem. Żeby powiedzieć coś podobnego o kobiecie, trzeba kluczyć, omawiać, opisywać – stara, mądra kobieta. A i tak brzmi to na tyle podniośle, że staje się podejrzane. Ale najbardziej niepokoi mnie słowo "usynowić", bo nie istnieje "ucórzenie". Bóg usynowił człowieka."
Olga Tokarczuk nie wymienia słowa "feminizm", stawia za to ciekawe pytania.

piątek, 24 czerwca 2016

Wakacje, znów będą wakacje, na pewno mam rację...

Dużymi krokami zbliżają się Nasze Wakacje...Z jednej strony nie wierzę, że to już, to już...a z drugiej już się boje, że będzie za mało, za krótko...Taka wakacyjna zachłanność:)
Wakacje zaplanowałam nam piękne, bo i polskie góry i polskie morze. Sponsorem głównym jest Urząd Skarbowy, który dzielnie wspiera nas co roku;)
Obiecuję sobie (i co ważne, zamierzam słowa dotrzymać), że będę spędzać czas z Potomstwem, a nie tylko się od nich opędzać. Że będę słuchać, rozmawiać, widzieć...Jedyne, co może stanąć mi na drodze, to to, że Starsza zaszyje się gdzieś z książką a Młoda znajdzie sobie towarzystwo do biegania...i tyle je będę widzieć. Mimo wszystko planuję wyłączyć telefony i nie zaglądać NAWET na bloga. Co może być trudne bo od 27 marca 2016 roku ma swoje szczególne miejsce w moim sercu:)



czwartek, 23 czerwca 2016

Bardzo krótko o relacjach

Miałam ostatnio taką myśl, że nie wielu ludzi zna mnie a i ja znam nie wielu. Żeby nie powiedzieć, że może wcale się nie znamy.
Usłyszałam ostatnio (a właściwie dzisiaj), że wyodrębnia się z tłumu moja tożsamość a za tym idzie, całkiem już naturalnie, potrzeba separacji. A więc zaznaczenia i podkreślenia swojej inności. Bycia osobno, po cudownym odkryciu, że się różnimy.
Lepiej późno niż wcale.

Patrzę sobie na ludzi, którzy mnie otaczają. Niektórych kocham, innych lubię, darzę zaufaniem, o niektórych się troszczę, są tacy na których mi zależy i tacy, którzy budzą moją niechęć i w związku z tym raczej trzymam ich na dystans. Patrzę i zastanawiam się kto z nich na prawdę mnie zna i kogo z nich ja na prawdę znam. Gdzie są jego/jej/moje wyobrażenia o, a gdzie możemy powiedzieć: nadal nie wiem wszystkiego, czasami mnie zaskakujesz, ale tak, mam poczucie, że trochę cię znam.
To fascynująca przygoda. Poznawanie. Ale wymaga też wysiłku, uważności na drugiego człowieka. Trudne zadanie. Ale jak być blisko jeśli nie ma uważności, zainteresowania drugim człowiekiem tylko szufladka z imieniem?
Zastanawiam się kto jest mną zainteresowany, to znaczy poza kilkoma danymi, ciekawi go co myślę, czuję, jak mam do różnych spraw. Zastanawiam się też nad tym kto interesuje mnie.

I co chcę z tym zrobić? Bo jeśli się sobą nie interesujemy relacja jest fikcją. A jeśli się interesujemy, to czas wziąć się do roboty:) 

środa, 22 czerwca 2016

Damy radę...?

Dzisiaj "rajd po lekarzach" a więc konsultacja u ortodonty, diabetologa, chirurga i logopedy.
Zamiast irytować się, męczyć cztery razy postanowiłam przemęczyć się raz. Do takiej akcji trzeba się przygotować.
Po 1. Nastawienie psychiczne. Chillout. Trzeba to przeżyć. Należy tak rozłożyć wizyty żeby na spokojnie, mimo korków, upału i kiepsko działającej klimatyzacji, dojechać na spokojnie wszędzie i nie chcieć nikogo zabić po drodze.
Po 2. Należy zabrać ze sobą jedzenie i picie bo to impreza na cały dzień. Dziecko z cukrzycą (bez też) musi jeść. Ale nie ma nic gorszego niż głodny rodzic 😊
Po 3. Należy ubrać się adekwatnie do pogody. Jak zbyt zimno to nie dobrze, a jak zbyt ciepło to jeszcze gorzej.
Po 4. Zaplanuj obiad. Musicie coś zjeść w porze obiadowej, co jest bliskie domowemu posiłkowi.
Po 5. Nie planuj niczego po powrocie do domu. Nawet jesli udało Ci się zachować spokój ducha, będziesz wyczerpana /y. Po południu należy się Wam odpoczynek😊
Poza tym nie zawsze wychodzimy zadowoleni z konsultacji. Dziś dowiedziałyśmy się, że Młoda nie ma zawiązków dwójek, jednej trójki i jedynki😐 Będzie musiała nosić jakąś protezę bo bez wygląda trochę jak bałwanek Olaf z jednym zębem na przedzie. Trudne tematy u wrót okresu dorastania:/