Miałam
ostatnio taką myśl, że nie wielu ludzi zna mnie a i ja znam nie
wielu. Żeby nie powiedzieć, że może wcale się nie znamy.
Usłyszałam
ostatnio (a właściwie dzisiaj), że wyodrębnia się z tłumu moja
tożsamość a za tym idzie, całkiem już naturalnie, potrzeba
separacji. A więc zaznaczenia i podkreślenia swojej inności. Bycia
osobno, po cudownym odkryciu, że się różnimy.
Lepiej
późno niż wcale.
Patrzę
sobie na ludzi, którzy mnie otaczają. Niektórych kocham, innych
lubię, darzę zaufaniem, o niektórych się troszczę, są tacy na
których mi zależy i tacy, którzy budzą moją niechęć i w
związku z tym raczej trzymam ich na dystans. Patrzę i zastanawiam
się kto z nich na prawdę mnie zna i kogo z nich ja na prawdę znam.
Gdzie są jego/jej/moje wyobrażenia o, a gdzie możemy powiedzieć:
nadal nie wiem wszystkiego, czasami mnie zaskakujesz, ale tak, mam
poczucie, że trochę cię znam.
To
fascynująca przygoda. Poznawanie. Ale wymaga też wysiłku,
uważności na drugiego człowieka. Trudne zadanie. Ale jak być
blisko jeśli nie ma uważności, zainteresowania drugim człowiekiem
tylko szufladka z imieniem?
Zastanawiam
się kto jest mną zainteresowany, to znaczy poza kilkoma danymi,
ciekawi go co myślę, czuję, jak mam do różnych spraw.
Zastanawiam się też nad tym kto interesuje mnie.
I
co chcę z tym zrobić? Bo jeśli się sobą nie interesujemy relacja
jest fikcją. A jeśli się interesujemy, to czas wziąć się do
roboty:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz