Czasem miałam fantazje o śmierci moich dzieci.
Nie dlatego, że
chciałam by umarły. Ale dlatego, że było mi bardzo ciężko. Czasem trud
bycia rodzicem w pojedynkę wydawał się mnie przygniatać. Fantazje
najczęściej pojawiały się kiedy jechałam samochodem, zazwyczaj z pracy,
wieczorem, żeby odebrać dzieci od dziadków i zawieźć do domu. W tych
fantazjach była ich tragiczna śmierć, moja rozpacz a potem...układanie
życia na nowo.
Może to niepoprawne politycznie pisać o takich fantazjach.
Ale cenię prawdę a to jest prawda o moim rodzicielstwie. Specjalnie
piszę o sobie "rodzic" a nie "matka", bo wiem, że trud samodzielnego
wychowania dzieci podejmują nie tylko kobiety. Miałam okazję poznać
kilku fajnych ojców, którzy wychowywali dzieci sami. To było dla mnie
bardzo wzmacniające doświadczenie. Właściwie wtedy chyba po raz pierwszy
zaczęłam rozmawiać o moich dzieciach, moim rodzicielstwie, troskach i
radościach, które się z tym wiążą. Nigdy nie byłam taką mamą z gazety,
dla której całe życie to dzieci, która rozmawia tylko o ząbkowaniu i
pierwszym sikaniu do nocnika. Właściwie było mi to bardzo dalekie. Nie
miałam też wokół siebie innych mam, ale też nie chciałam mieć. Dziś
sobie myślę, że pozbawiłam się cennych doświadczeń z moimi dziećmi, nie
mówiąc już o tym, że je również czegoś pozbawiłam. I że to było
agresywne wobec siebie i wobec nich.
Zaczęłam od tych, może dla
niektórych, przerażających fantazji, chyba dlatego, że chciałabym
powiedzieć, że nic nie jest czarno białe. Bycie rodzicem tym bardziej.
Że można mieć fantazje o śmierci swoich dzieci. Można mieć fantazje
jakby to było gdyby ich nie było. Co bym zrobiła, gdzie bym pojechała,
jak bym urzadziła pokój, który teraz należy do nich.
Można też nie chcieć być rodzicem albo nie chcieć być nim już więcej.
Jakieś dwa lata temu dałam sobie prawo do tego, by nie chcieć już
więcej rodzić dzieci. Zapytałam siebie czy chcę i usłyszałam jak mówię:
nie, nie chcę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz