Ostatnio
miałam taką fantazję, że gdyby ojciec Dziewczynek umarł, mogłyby
dostawać rentę po nim a ja miałabym spokój. To tylko pokazuje ile
mnie to kosztuje...Na dzień dzisiejszy trzy dni opóźnienia z
alimentami. Ja zawieszona w czasoprzestrzeni, bo choć 10 ego miałam
wypłatę, po opłaceniu kilku (bo jeszcze nie wszystkich) rachunków,
mam zero na koncie. Jutro coś mi wpadnie z dodatkowej pracy, będzie
na jedzenie i paliwo.
Przed
chwilą wysłałam smsa "Jeśli w dniu dzisiejszym nie będzie
alimentów na koncie, zawiadamiam komornika". Kilka lat
psychoterapii żebym potrafiła napisać taką wiadomość. A i tak
siedzę w napięciu, bo wiem, że to uruchomi falę wściekłości,
trwającą 1-3 dni. Jak nie będę odpisywać, to może będzie
szalał tylko dziś.
Wciąż
mam z tyłu głowy ostatnią sprawę o alimenty – luty 2016. I Pana
adwokata ojca dzieci, który obracał sytuację w taki sposób, żeby
pokazać, że odpowiedzialność jest tylko i wyłącznie po mojej
stronie. "Co pani zrobiła żeby ojciec miał kontakt z
dziećmi?", "Czy wie pani jakie wykształcenie ma
pozwany?", "Czy coś pani wiadomo, by pozwany znał jakieś
języki obce?" Wtedy z ironią odpowiedziałam "Tak, z tego
co pamiętam w szkole podstawowej uczył się angielskiego."
Niechęć
do utrzymywania własnych dzieci jest przemocą wobec nich. To jest
nazywane i nagłaśniane, choć pewnie nie zmieni nic w niektórych
umysłach. Ma zmieniać w naszych umysłach: rodziców w pojedynkę
wychowujących dzieci.
Pierwsza
sprawa o alimenty była jeszcze przed rozwodem. Czułam się winna,
że idę do sądu i domagam się pieniędzy dla dzieci. Wtedy
jeszcze, o zgrozo, myślałam "Przecież dam sobie radę",
ale zostałam z dziećmi, kredytem mieszkaniowym...No i byłam
zdziwiona, że on tak sam z siebie nic nie daje...Dopiero kilka lat
później zobaczyłam, że przecież przy mnie nic nie musiał. Dziś
jest zdziwiony, bo zaczęłam być wymagająca i konsekwentna.
Sądy
są pełne przemocy. Nie mam siły na walkę z tym systemem. W lutym
2016 udało mi się jednak obronić. Alimenty nie były podnoszone od
4 lat, bo nie chciałam przeżywać tego doświadczenia, dla mnie
upokarzającego. Ale dziś mam więcej siły, przynajmniej na to, by
nie pozwolić sobie wmówić, że sytuacja życiowa pozwanego jest
moją winą. Bo nie jest.
Z
kwoty 300,00 zl podniesiono na 450,00. Walczył jak lew.
W
swojej bezsilności, i jakimś rodzaju cierpienia, że kogoś takiego
wybrałam na ojca Dziewczynek, myślę sobie (i ta myśl przynosi mi
ulgę): Dostaniesz tyle ile dałeś. Wszystko wraca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz