Czuję się tak jakby nie było mnie na blogu sto lat...Założyłam go pod koniec marca i właściwie leciałam dość długo na jakiejś odmianie euforii. Pisanie, potem pomysł na książkę, spotkania z rodzicami...Równocześnie praca zawodowa (dość mocno obciążająca emocjonalnie), ogarnianie dzieci i, jedno z najbardziej obciążających doświadczeń w moim życiu, łapanie równowagi w cukrzycy córki. W międzyczasie złapałam kolejną dodatkową pracę.
No i padłam.
Ale powstałam :) Jednak przede mną kolejne wyzwanie. Firma, w której pracowałam ostatnie siedem lat, kończy ze mną współpracę. Ja się bardzo szybko zbieram, szczególnie kiedy mam zadania. No a teraz mam całkiem poważne. Stworzyć sobie na nowo poczucie bezpieczeństwa. W naszym kraju nie jest to proste, szczególnie kiedy jest się samotnym rodzicem i kiedy ma się chore dziecko.
Kiedy zachorowałam koleżanka z pracy napisała do mnie "wypoć całą patologię". Nie wiem czy chodziło jej o moją własną patologię, ale jeśli tak, to...naprawdę się starałam;)
Piszę o tym dlatego, że znam dwa rodzaje smutku. A może nie tyle smutku co smucenia się. Jeden pozbawia mnie sił i radości z życia, zabiera nadzieję. Kładzie się cieniem nawet na dobre doświadczenia w moim życiu. Jest przejawem mojej osobistej patologii. Drugi smutek jest zdrową i naturalną reakcją na doznane krzywdy i straty. On jest mądry. Mówi: tak, wiele straciłaś i masz sporo smutnych doświadczeń. I dlatego masz prawo być smutna. Równocześnie jednak ten mądry smutek nie zabiera mi radości z życia, radości z dzieci i z innych bliskich mi osób. Jest obok mnie ale nie zabiera całej emocjonalnej przestrzeni.
Mam już dość tego patologicznego smutku, jestem nim naprawdę zmęczona. Ogranicza mnie, zabiera mi to, co mam. Dlatego teraz dzielnie mu się nie poddaję. No i wzięłam sobie do serca słowa Młodej :Uśmiechnij się do życia z własnej woli, a on też uśmiechnie się do ciebie".:)
poniedziałek, 24 października 2016
sobota, 8 października 2016
trudno powiedziec o czym te kilka slow
Czytam
i lubię sporo stron na fb związanych z kobietami, pisanych przez
kobiety i dla kobiet. Czuję się jednak wypełniona po brzegi
słowami. Już nie mogę czytać.
Ale
nie o tym miał być ten post. Zresztą, zawsze kiedy zaczynam pisać,
nie wiem jak to się skończy.
Chociaż
miałam taki pomysł, by napisać jak sobie bardzo nie radzę ze
stratami. Jak się regresuję do małej dziewczynki z ogromnym
deficytem opieki. Jak się staję autoagresywna i pracuję tyle by w
końcu mój organizm się wściekł i powiedział: STOP. Dopiero
kiedy on odmawia mi posłuszeństwa, zatrzymuję się. Już nie mam
wyjścia. Kiedyś to był standard. Kiedy były problemy w domu - ja
szłam do pracy. I tak wiele lat. A od jakiegoś czasu było lepiej.
Trochę zrozumiałam, trochę stałam się bardziej opiekuńcza wobec
siebie, trochę nie miałam już takiego ambicjonalnego pędu do
pracy...I szlag trafił.
Może
to, co się dzieje to za dużo. Może miłość do siebie polega na
tym, żeby przyjąć, że emocjonalnie jestem teraz jak małe
dziecko, które bardzo potrzebuje opieki i troski. Równocześnie
jednak przyjąć, że tą opiekę i troskę mogę dać sobie sama.
Ponieważ dziś nie jestem dzieckiem i nikt nie przyjdzie mnie
utulić.
Zastanawiam
się czy było aż tak źle kiedy byłam mała? Czy to dlatego, że w
samotnym rodzicielstwie jest się dla innych ale swoje braki trudno
uzupełnić?
No
więc leżę i pocę się. I piję aspirynę, łykam sinupret na
zawalone zatoki oraz wypijam miód z cytryną i imbirem. I myślę
sobie, że to wszystko niepotrzebnie.
poniedziałek, 3 października 2016
spotkanie z drugim samotnym tata :)
Za mną kolejne spotkanie z samotnym tatą. Bardzo ciekawe, bo choć oboje uważamy się za katolików - sporo nas różni. Jednak moim celem nie jest wpływanie na innych by zmienili swój światopogląd :) Moim celem jest wysłuchanie historii.
Dziś znów zastanawiałam się po co to robię, skąd we mnie ten pomysł i determinacja by go realizować. Czego ja właściwie szukam? Samotni rodzice, których spotykam dają radę. Tak jak ja. Raz jest gorzej, raz lepiej. Jak w życiu. Każdy ma swoją historię, swoje trudy i swoje radości. No i cóż, nie trzeba być samotnym rodzicem żeby je mieć. Dlatego po każdym spotkaniu wraca do mnie to pytanie: o co ci chodzi? Na jakie pytania próbujesz sobie odpowiedzieć?
Pomyślałam, że te spotkania, pisanie jest drogą. Może do zrozumienia własnego życia. Może cel jest taki by je w końcu zaakceptować dokładnie takim jakim jest - całkowicie niedoskonałym.
Dziś znów zastanawiałam się po co to robię, skąd we mnie ten pomysł i determinacja by go realizować. Czego ja właściwie szukam? Samotni rodzice, których spotykam dają radę. Tak jak ja. Raz jest gorzej, raz lepiej. Jak w życiu. Każdy ma swoją historię, swoje trudy i swoje radości. No i cóż, nie trzeba być samotnym rodzicem żeby je mieć. Dlatego po każdym spotkaniu wraca do mnie to pytanie: o co ci chodzi? Na jakie pytania próbujesz sobie odpowiedzieć?
Pomyślałam, że te spotkania, pisanie jest drogą. Może do zrozumienia własnego życia. Może cel jest taki by je w końcu zaakceptować dokładnie takim jakim jest - całkowicie niedoskonałym.
Subskrybuj:
Posty (Atom)