poniedziałek, 24 października 2016

o smutku patologicznym i zdrowym

Czuję się tak jakby nie było mnie na blogu sto lat...Założyłam go pod koniec marca i właściwie leciałam dość długo na jakiejś odmianie euforii. Pisanie, potem pomysł na książkę, spotkania z rodzicami...Równocześnie praca zawodowa (dość mocno obciążająca emocjonalnie), ogarnianie dzieci i, jedno z najbardziej obciążających doświadczeń w moim życiu, łapanie równowagi w cukrzycy córki. W międzyczasie złapałam kolejną dodatkową pracę.
No i padłam.
Ale powstałam :) Jednak przede mną kolejne wyzwanie. Firma, w której pracowałam ostatnie siedem lat, kończy ze mną współpracę. Ja się bardzo szybko zbieram, szczególnie kiedy mam zadania. No a teraz mam całkiem poważne. Stworzyć sobie na nowo poczucie bezpieczeństwa. W naszym kraju nie jest to proste, szczególnie kiedy jest się samotnym rodzicem i kiedy ma się chore dziecko.
Kiedy zachorowałam koleżanka z pracy napisała do mnie "wypoć całą patologię". Nie wiem czy chodziło jej o moją własną patologię, ale jeśli tak, to...naprawdę się starałam;)
Piszę o tym dlatego, że znam dwa rodzaje smutku. A może nie tyle smutku co smucenia się. Jeden pozbawia mnie sił i radości z życia, zabiera nadzieję. Kładzie się cieniem nawet na dobre doświadczenia w moim życiu. Jest przejawem mojej osobistej patologii. Drugi smutek jest zdrową i naturalną reakcją na doznane krzywdy i straty. On jest mądry. Mówi: tak, wiele straciłaś i masz sporo smutnych doświadczeń. I dlatego masz prawo być smutna. Równocześnie jednak ten mądry smutek nie zabiera mi radości z życia, radości z dzieci i z innych bliskich mi osób. Jest obok mnie ale nie zabiera całej emocjonalnej przestrzeni.
Mam już dość tego patologicznego smutku, jestem nim naprawdę zmęczona. Ogranicza mnie, zabiera mi to, co mam. Dlatego teraz dzielnie mu się nie poddaję. No i wzięłam sobie do serca słowa Młodej :Uśmiechnij się do życia z własnej woli, a on też uśmiechnie się do ciebie".
:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz