piątek, 24 czerwca 2016

Wakacje, znów będą wakacje, na pewno mam rację...

Dużymi krokami zbliżają się Nasze Wakacje...Z jednej strony nie wierzę, że to już, to już...a z drugiej już się boje, że będzie za mało, za krótko...Taka wakacyjna zachłanność:)
Wakacje zaplanowałam nam piękne, bo i polskie góry i polskie morze. Sponsorem głównym jest Urząd Skarbowy, który dzielnie wspiera nas co roku;)
Obiecuję sobie (i co ważne, zamierzam słowa dotrzymać), że będę spędzać czas z Potomstwem, a nie tylko się od nich opędzać. Że będę słuchać, rozmawiać, widzieć...Jedyne, co może stanąć mi na drodze, to to, że Starsza zaszyje się gdzieś z książką a Młoda znajdzie sobie towarzystwo do biegania...i tyle je będę widzieć. Mimo wszystko planuję wyłączyć telefony i nie zaglądać NAWET na bloga. Co może być trudne bo od 27 marca 2016 roku ma swoje szczególne miejsce w moim sercu:)



czwartek, 23 czerwca 2016

Bardzo krótko o relacjach

Miałam ostatnio taką myśl, że nie wielu ludzi zna mnie a i ja znam nie wielu. Żeby nie powiedzieć, że może wcale się nie znamy.
Usłyszałam ostatnio (a właściwie dzisiaj), że wyodrębnia się z tłumu moja tożsamość a za tym idzie, całkiem już naturalnie, potrzeba separacji. A więc zaznaczenia i podkreślenia swojej inności. Bycia osobno, po cudownym odkryciu, że się różnimy.
Lepiej późno niż wcale.

Patrzę sobie na ludzi, którzy mnie otaczają. Niektórych kocham, innych lubię, darzę zaufaniem, o niektórych się troszczę, są tacy na których mi zależy i tacy, którzy budzą moją niechęć i w związku z tym raczej trzymam ich na dystans. Patrzę i zastanawiam się kto z nich na prawdę mnie zna i kogo z nich ja na prawdę znam. Gdzie są jego/jej/moje wyobrażenia o, a gdzie możemy powiedzieć: nadal nie wiem wszystkiego, czasami mnie zaskakujesz, ale tak, mam poczucie, że trochę cię znam.
To fascynująca przygoda. Poznawanie. Ale wymaga też wysiłku, uważności na drugiego człowieka. Trudne zadanie. Ale jak być blisko jeśli nie ma uważności, zainteresowania drugim człowiekiem tylko szufladka z imieniem?
Zastanawiam się kto jest mną zainteresowany, to znaczy poza kilkoma danymi, ciekawi go co myślę, czuję, jak mam do różnych spraw. Zastanawiam się też nad tym kto interesuje mnie.

I co chcę z tym zrobić? Bo jeśli się sobą nie interesujemy relacja jest fikcją. A jeśli się interesujemy, to czas wziąć się do roboty:) 

środa, 22 czerwca 2016

Damy radę...?

Dzisiaj "rajd po lekarzach" a więc konsultacja u ortodonty, diabetologa, chirurga i logopedy.
Zamiast irytować się, męczyć cztery razy postanowiłam przemęczyć się raz. Do takiej akcji trzeba się przygotować.
Po 1. Nastawienie psychiczne. Chillout. Trzeba to przeżyć. Należy tak rozłożyć wizyty żeby na spokojnie, mimo korków, upału i kiepsko działającej klimatyzacji, dojechać na spokojnie wszędzie i nie chcieć nikogo zabić po drodze.
Po 2. Należy zabrać ze sobą jedzenie i picie bo to impreza na cały dzień. Dziecko z cukrzycą (bez też) musi jeść. Ale nie ma nic gorszego niż głodny rodzic 😊
Po 3. Należy ubrać się adekwatnie do pogody. Jak zbyt zimno to nie dobrze, a jak zbyt ciepło to jeszcze gorzej.
Po 4. Zaplanuj obiad. Musicie coś zjeść w porze obiadowej, co jest bliskie domowemu posiłkowi.
Po 5. Nie planuj niczego po powrocie do domu. Nawet jesli udało Ci się zachować spokój ducha, będziesz wyczerpana /y. Po południu należy się Wam odpoczynek😊
Poza tym nie zawsze wychodzimy zadowoleni z konsultacji. Dziś dowiedziałyśmy się, że Młoda nie ma zawiązków dwójek, jednej trójki i jedynki😐 Będzie musiała nosić jakąś protezę bo bez wygląda trochę jak bałwanek Olaf z jednym zębem na przedzie. Trudne tematy u wrót okresu dorastania:/

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Tak, urodziłam dziecko z wadą.

Czasami czyjś komentarz staje się, używając słowa wielkiego, natchnieniem do napisania posta.
I tak jest i w tym przypadku.
Nie wiedziałam, że urodzę dziecko z wadą. I bardzo dobrze. Ponieważ w ciąży nic nie można zrobić z rozszczepem a ja radzę sobie poprzez działanie. Oszalałabym oglądając twarzyczki dzieci z rozszczepami...Rzeczywiscie Młoda do 5 miesiąca życia, czyli do pierwszej operacji, nie wyglądała normalnie. To znaczy: nie wyglądała jak inne dzieci. Kiedy wychodziłam z nią na spacer, kobiety zaglądały do wózka, a potem od niego odskakiwały. Opowiadały mi historie o innych, strasznych, tragicznych, niosących cierpienie i śmierć historiach, prawdopodobnie, by mnie pocieszyć, że "inni mają gorzej". Ponieważ moje mechanizmy obronne działały świetnie i nie dopuszczałam do siebie wielu emocji związanych z urodzeniem dziecka z wadą, płakałam, i owszem, ale nad innymi. Nie płakałam ani nad Młodą ani nad nami. Załatwiałam lekarzy, rehabilitację, operacje i wszystko, co trzeba było. Póki działałam, było ok.
Pamietam, że nie potrafiłam się zmusić do odebrania jednego wyniku badania. Było podejrzenie padaczki. Nie mogłam wyjść z domu. Dopiero telefon od lekarza zmusił mnie do tego. Młoda nie ma padaczki a z jej OUN jest wszystko ok:)

Czasem zastanawiam się jakie znaczenie w jej życiu będzie miał fakt, że jej ciało od pierwszego dnia życia było dotykane, oglądane, zmieniane.
Nie mam żadnych wątpliwości, że Młoda jest normalnym dzieckiem. Z dużą potrzebą niezależności. "To moje ciało. Nikt nie ma prawa nic z nim zrobić bez mojej zgody", powiedziała mi w kwietniu tego roku, przed czwartą operacją.
Ma ambiwalentny stosunek do wielu norm i zasad, często dostosowuje się do tych, które jej pasują, bo zanadto jej nie ograniczają.
Rzadko używa słów "tak, mamusiu", chyba, że bardzo czegoś chce:)
Przez pierwszy miesiąc życia w ogóle się nie ruszała. Potrzebowała codziennej rehabilitacji żeby jej ciało "załapało", że może się pokulać, usiąść, raczkować....Łapała w mig. Dzis ma 5 z Wfu (zdaje się, że jedyną na świadectwie), nauczyciel mówi, że ma dar do biegania. Gra z chłopakami w piłkę nożną. Uwielbia rower, rolki, deskę, łyżwy...

Natomiast ja jako mama dziecka z wadą (natomiast sprawnego fizycznie, intelektualnie, emocjonalnie i społecznie) oczywiście musiałam sobie, w sobie samej, poukładać jej niepełnosprawność. Kiedy rodzisz chore dziecko możesz zastanawiać się czy nie ma w tym Twojej winy, czy coś z Tobą jest nie tak? Naturalne jest, że każdy chce mieć zdrowe dziecko. Zdrowe, pełnosprawne, śliczne...takie, którym można się pochwalić, które będzie naszą wizytówką. Choć dziecko nie powinno być niczyją wizytówką. I jeśli na nim budujemy swoje poczucie wartości, to je obciążamy. To informacja nie wprost: kocham cię ale...
Nie przynieś mi wstydu.
Spełniaj oczekiwania.
I tak dalej, w tym stylu...


Tymczasem rodzicielstwo to nie targowisko, gdzie wybierasz, co bardziej Ci pasuje. I chyba na tym polega miłość, by przyjąć kogoś takim jest, szczególnie, że nikt z nas nie jest idealny.

wtorek, 14 czerwca 2016

Może czas zacząć działać...

Przeczytałam dziś rano kolejne Wasze komentarze pod moim ostatnim postem. W pierwszej chwili poczułam ogromny smutek. Jednak bardzo szybko smutek musiał ustąpić miejsca wściekłości.
Smutek jest potrzebny, warto go przeżyć żeby móc pójść dalej, ale czyni nas "zawieszonymi", nie daje energii do działania, raczej pozbawia sił. Co innego złość, wściekłość, gniew...To uczucia, które pchają do działania. Pomyślałam sobie, że chciałabym aby niektóre z Was (choć nie wiem które by tego potrzebowały) porządnie się wściekły. Nawet by Wam chyba nie zaszkodziło gdybyście się wkurwiły. O tak!
2009 – tata mówi "nie będę płacił", pani sędzina mówi: "jest pan młody, ma pan dwie zdrowe nogi i dwie zdrowe ręce, może pan pracować. Pana obowiązkiem jest utrzymywanie dzieci" wyrok: 200,00 zł na każdą z córek. Młoda jest od urodzenia po opieką logopedy, neurologa, chirurga, laryngologa, psychologa, ortodonty z racji wady twarzoczaszki, z którą się urodziła.To nie ma znaczenia.Wychodzi wściekły trzaskając drzwiami, ja skulona i przestraszona z irracjonalnym poczuciem winy.
2011 – przy rozwodzie podniesienie kwoty na 300,00 zł na każdą z córek
luty 2015 – zbieram się w sobie i decyduję na wniesienie sprawy o podniesienie alimentów. Ojciec dzieci przychodzi z prawnikiem opłaconym przez teściów. Przyjaciółka mówi "Zobacz, taki młody, że jeszcze mleko ścieka mu po brodzie". Mam taki poziom lęku, że nawet ona nie jest w stanie mnie uspokoić. Wiem, że to jest moja bitwa, że będę na tej sali sama. Co chwilę latam do toalety. Na sali rozpraw padają pytania: ile wydaje pani na jedzenie, na higienę, na obuwie, odzież...Jezu, nie wiem! Jak potrzebują to kupuję...Czuję się upokorzona udowadnianiem, że utrzymanie dzieci kosztuje. Czuję się jak kłamca i złodziej, jakbym chciała dostać coś, co mi się nie należy.
Pamiętam, że trzeba złożyć pismo o zabezpieczenie, ponieważ spraw może być kilka. Polega to na tym, że alimenty są podnoszone już na tej pierwszej rozprawie. Sędzina podnosi z kwoty 300,00 zł na kwotę 450,00 zł na każdą z córek. Po drugiej strony barykady furia. Odchorowuję tą rozprawę, nie mogę mówić przez jakiś czas z powodu zapalenia krtani.
Ponieważ od lat powstrzymuję się przed wypowiadaniem tego, co myślę, tego, co czuję. I na co często brakuje słów.
Marzec 2015 – rozpoznanie u Młodej cukrzycy, życie jeszcze raz wywraca nam się do góry nogami. Wyję przy samochodzie dzwoniąc do przyjaciółki. Nie jestem w stanie mówić. Adwokat taty, który już wie, składa zażalenie do Sądu Apelacyjnego, że to 150,00 zł więcej nie powinno mieć miejsca, że jakakolwiek podwyżka jest błędem.

...

Co się musi wydarzyć żeby pozbyć się tego irracjonalnego poczucia winy, że krzywdzisz kogoś, kto tak na prawdę krzywdzi ciebie.
Co się musi wydarzyć, żebyś się wściekła i zaczęła walczyć dla swoich dzieci?
Bo większe alimenty oznaczają lepsze życie dla nich, wiesz o tym. Ładniejszy piórnik, fajniejszy plecak, lepsze jedzenie, lody i kino. Normalne życie.

...

sierpień 2015 – dostaję decyzję z Sądu Apelacyjnego. Oddalają jego zażalenie. Dzieje się coś znacznie ważniejszego. Ktoś uznaje mój wysiłek jako rodzica, nie podważa moich wyborów a raczej przyznaje im słuszność.
"A.P zapewnia dzieciom odpowiednie warunki mieszkaniowe, dba o ich właściwy rozwój, zapewnia codzienną opiekę, dba o ich leczenie." Zaczynam płakać.
"Sąd Okręgowy podziela pogląd Sądu I instancji, że już sama różnica wieku obu powódek, spowodowana upływem czasu (...), uzasadnia wzrost potrzeb powódek. Jest oczywistym (nie wymaga dowodu), że potrzeby 13 latki i 9 latki są znacznie większe niż potrzeby odpowiednio 9 latki i 5 latki."
"Twierdzenie, że potrzeby powódek nie zmieniły się na przestrzeni ponad czterech lat jest sprzeczne z zasadami doświadczenia życiowego."
"(...) istnieją przesłanki, by przypisać pozwanemu brak należytych starań o pozyskanie lepiej płatnego zatrudnienia. (...) Z niezrozumiałych przyczyn aktualnie pozwany pozostaje bierny w kwestii pozyskania lepiej płatnego zatrudnienia. "
"W żaden sposób nie można usprawiedliwić całkowitej bierności pozwanego w poszukiwaniu odpowiednio wynagradzanego zatrudnienia w sytuacji, gdy podstawowym obowiazkiem pozwanego jako rodzica jest zapewnienie środków na utrzymanie córek, których potrzeby, stosownie do ich wieku, rosną. (...) nNieuprawnione jest też oczekiwanie pozwanego, że ciężar utrzymania wspólnych dzieci ponosić będzie w przeważającej części matka powódek, która swój obowiązek w znacznym stopniu wypełnia (...)"


Wyszedł mi cholernie długi post, może trochę poleciałam...Lata się zbierałam i wciąż jest to dla mnie trudne. Kiedy myślę o kolejnej rozprawie, pewnie za kilka lat, jest mi nie dobrze. Uważam jednak, że warto walczyć. Otoczyć się dobrymi ludźmi i krok po kroku zacząć działać.

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Wszystko wraca

Ostatnio miałam taką fantazję, że gdyby ojciec Dziewczynek umarł, mogłyby dostawać rentę po nim a ja miałabym spokój. To tylko pokazuje ile mnie to kosztuje...Na dzień dzisiejszy trzy dni opóźnienia z alimentami. Ja zawieszona w czasoprzestrzeni, bo choć 10 ego miałam wypłatę, po opłaceniu kilku (bo jeszcze nie wszystkich) rachunków, mam zero na koncie. Jutro coś mi wpadnie z dodatkowej pracy, będzie na jedzenie i paliwo.
Przed chwilą wysłałam smsa "Jeśli w dniu dzisiejszym nie będzie alimentów na koncie, zawiadamiam komornika". Kilka lat psychoterapii żebym potrafiła napisać taką wiadomość. A i tak siedzę w napięciu, bo wiem, że to uruchomi falę wściekłości, trwającą 1-3 dni. Jak nie będę odpisywać, to może będzie szalał tylko dziś.
Wciąż mam z tyłu głowy ostatnią sprawę o alimenty – luty 2016. I Pana adwokata ojca dzieci, który obracał sytuację w taki sposób, żeby pokazać, że odpowiedzialność jest tylko i wyłącznie po mojej stronie. "Co pani zrobiła żeby ojciec miał kontakt z dziećmi?", "Czy wie pani jakie wykształcenie ma pozwany?", "Czy coś pani wiadomo, by pozwany znał jakieś języki obce?" Wtedy z ironią odpowiedziałam "Tak, z tego co pamiętam w szkole podstawowej uczył się angielskiego."
Niechęć do utrzymywania własnych dzieci jest przemocą wobec nich. To jest nazywane i nagłaśniane, choć pewnie nie zmieni nic w niektórych umysłach. Ma zmieniać w naszych umysłach: rodziców w pojedynkę wychowujących dzieci.
Pierwsza sprawa o alimenty była jeszcze przed rozwodem. Czułam się winna, że idę do sądu i domagam się pieniędzy dla dzieci. Wtedy jeszcze, o zgrozo, myślałam "Przecież dam sobie radę", ale zostałam z dziećmi, kredytem mieszkaniowym...No i byłam zdziwiona, że on tak sam z siebie nic nie daje...Dopiero kilka lat później zobaczyłam, że przecież przy mnie nic nie musiał. Dziś jest zdziwiony, bo zaczęłam być wymagająca i konsekwentna.
Sądy są pełne przemocy. Nie mam siły na walkę z tym systemem. W lutym 2016 udało mi się jednak obronić. Alimenty nie były podnoszone od 4 lat, bo nie chciałam przeżywać tego doświadczenia, dla mnie upokarzającego. Ale dziś mam więcej siły, przynajmniej na to, by nie pozwolić sobie wmówić, że sytuacja życiowa pozwanego jest moją winą. Bo nie jest.
Z kwoty 300,00 zl podniesiono na 450,00. Walczył jak lew.
W swojej bezsilności, i jakimś rodzaju cierpienia, że kogoś takiego wybrałam na ojca Dziewczynek, myślę sobie (i ta myśl przynosi mi ulgę): Dostaniesz tyle ile dałeś. Wszystko wraca.


piątek, 10 czerwca 2016

Życie z cukrzycą


W marcu ubiegłego roku u Młodej zdiagnozowali cukrzycę. Jej podstawowe pytanie, kierowane zarówno do mnie jak i do diabetologa, brzmiało: dlaczego zachorowałam? Jednak diabetolog poza wyjaśnieniem, że trzustka odmówiła współpracy, nie potrafił podać przyczyn. Ponieważ medycyna nie zna przyczyn cukrzycy u dzieci.
Każda z nas radzi sobie z tą chorobą na swój sposób. Mamy też inne trudności z nią związane.
To ciało Młodej, i tak już nadużyte przez operacje chirurgiczne, musi znosić chorobę. To jej ciało ponosi konsekwencje. W najlepszym momencie zabawy ("mamo, teraz nie, teraz jest najlepszy moment") musi przychodzić do domu, mierzyć cukier (profesjonalnie: poziom glikemii) i wyrównywać go jedzeniem (wymiennikami węglowodanowymi albo wymiennikami białkowo tłuszczowymi, będzie o nich trochę później).To jej ciało jest nakłuwane 4 razy dziennie, (czasem więcej), zastrzykami insuliny w różne części ciała. Może jej niechęć do robienia samodzielnie zastrzyków jest jedyną formą oporu (bezpieczną), którą ma.
Życie rodzica z dzieckiem z cukrzycą (pewnie dotyczy to wszystkich chorób przewlekłych) to bycie na oriencie 24 godziny na dobę. Czyli non stop uważność. Czasami kiedy śpię, z tyłu głowy szepcze do mnie poczucie winy: może ma spadek, powinnaś zmierzyć jej cukier...Wolę wytrzymywać wredne szepty poczucia winy niż wstawać o 3 a o 6.15 wstawać do pracy. Trudno, sama wszystkiego nie ogarnę. Mimo braku nocnych pomiarów udaje nam się całkiem nieźle utrzymywać wyrównany poziom cukru. Wahań jest od licha, co doprowadza do szału moją mamę, która też dzielnie ogarnia, kiedy jestem w pracy. Ale nawet wtedy nie jestem zwolniona z myślenia, ponieważ konsultuję telefonicznie ilość wymienników i dawkę insuliny.
Poranny pomiar cukru mówi nam o tym czy ilość insuliny bazowej podanej przed snem była wystarczająca czy może zbyt duża. Każdy posiłek wiąże się z przeliczeniem każdego zjadanego produktu na wymienniki (jedne i drugie). Węglowodany dzieli się przez dziesięć. Białka mnoży razy cztery, tłuszcze mnoży razy dziewięć. Potem wynik z białek i tłuszczy się dodaje i dzieli przez sto. Jak ciastko waży 12 gram a węglowodany, białka i tłuszcze są podane na 100 gram, to ćwiczymy się z matematyki dalej:) W tej chwili potrafię to zrobić stojąc przy sklepowej lodówce, bez kalkulatora. Każdy wymiennik inaczej podnosi cukier. Te węglowodanowe szybko a białkowo tłuszczowe wybijają się później. Jak już wiem ile wymienników Młoda zje, to podejmuję decyzję ile jednostek insuliny jej podać. Ale tu też muszę wziąć pod uwagę kilka czynników, bo inaczej spala w szkole, inaczej jak jedziemy gdzieś samochodem, inaczej jak w szkole będzie miała wf, inaczej jak jest u babci. To kilka poważnych decyzji w ciągu dnia i nigdy nie ma gwarancji, że ta decyzja jest dobra.
Słowo daję, rzygam tym.
Jestem zmęczona, chciałabym się tym nie zajmować, nie musieć wciąż o tym myśleć, nie przeżywać frustracji, bo to choroba, która uwielbia zaskakiwać.
Piszę o tym też dlatego, że wakacje zawsze były okresem kiedy mogłam trochę odpocząć. Dziewczynki są samodzielne, nie musiałam zawozić ich do dziadków, kiedy jechałam do pracy. Od zeszłego roku w cukrzycowym kieracie nie ma znaczenia ich samodzielność. Jestem jak na smyczy i czasem bardzo chciałabym się z niej zerwać.

środa, 8 czerwca 2016

Inaczej o wolności

W Nowy Rok obudziłam się z pragnieniem wolności. Wolności od pragnienia mężczyzny. A w każdym razie tego rodzaju pragnienia, które komplikuje całe moje dorosłe życie. Cel na ten rok? UWOLNIĆ SIĘ.
Tak na prawdę to nawet nie chodzi o mężczyzn. Chodzi o mnie. To tak jak z każdą uzależniającą substancją czy zachowaniem. To nie w niej jest problem. Problem jest w nas.
Mija czwarty miesiąc mojej abstynencji od. To była dobra decyzja. Nagle zobaczyłam ile mam czasu w ciągu dnia, ile się zwolniło przestrzeni w mojej głowie, o ile więcej mogę teraz dać moim dzieciom, ile mam pomysłów do zrealizowania na czas z nimi, ile mam pomysłów na samą siebie.
Tysiące maili, smsów, telefonów i sporo spotkań, które skutkowały wciąż tym samym poczuciem samotności, lękiem, frustracją. To tak jakbym przeżywała kolejne cudowne weekendy ale wciąż nie udawało się przeżyć cudownego tygodnia.
Nadchodziły kolejne wakacje, kolejne święta, kolejny Nowy Rok i nic się nie zmieniało. A ja jak głupia koncentrowałam wszystkie myśli i uczucia wokół.
Myślę jednak, że to nie żadna magia, ale konsekwencja bardzo wielu zmian wcześniej. A przede wszystkim podjętego ogromnego wysiłku, by zrozumieć swoje wybory, swoje życie i nie pozwolić sobie więcej na krzywdę. I choć moja droga do punktu w jakim jestem dzisiaj była/ jest bardzo wyboista (bo niczemu nie poddaję się ot tak), to czuję i wiem, że jestem w dobrym miejscu. I że muszę być sama dziś, jutro i jeszcze przez jakiś czas żeby odnaleźć siebie. Odnaleźć tak, by już nigdy nie istnieć tylko dzięki komuś. Odnaleźć siebie tak, by desperacko nie potrzebować.
Okazuje się jednak, że to nie jest aż takie trudne, kiedy przychodzi decyzja i wiesz, że teraz chcesz spotkać siebie.
W Nowy Rok obudziłam się z pragnieniem wolności. Wolności od pragnienia mężczyzny. A w każdym razie tego rodzaju pragnienia, które komplikuje całe moje dorosłe życie. Cel na ten rok? UWOLNIĆ SIĘ.
Tak na prawdę to nawet nie chodzi o mężczyzn. Chodzi o mnie. To tak jak z każdą uzależniającą substancją czy zachowaniem. To nie w niej jest problem. Problem jest w nas.
Mija czwarty miesiąc mojej abstynencji od. To była dobra decyzja. Nagle zobaczyłam ile mam czasu w ciągu dnia, ile się zwolniło przestrzeni w mojej głowie, o ile więcej mogę teraz dać moim dzieciom, ile mam pomysłów do zrealizowania na czas z nimi, ile mam pomysłów na samą siebie.
Tysiące maili, smsów, telefonów i sporo spotkań, które skutkowały wciąż tym samym poczuciem samotności, lękiem, frustracją. To tak jakbym przeżywała kolejne cudowne weekendy ale wciąż nie udawało się przeżyć cudownego tygodnia.
Nadchodziły kolejne wakacje, kolejne święta, kolejny Nowy Rok i nic się nie zmieniało. A ja jak głupia koncentrowałam wszystkie myśli i uczucia wokół.
Myślę jednak, że to nie żadna magia, ale konsekwencja bardzo wielu zmian wcześniej. A przede wszystkim podjętego ogromnego wysiłku, by zrozumieć swoje wybory, swoje życie i nie pozwolić sobie więcej na krzywdę. I choć moja droga do punktu w jakim jestem dzisiaj była/ jest bardzo wyboista (bo niczemu nie poddaję się ot tak), to czuję i wiem, że jestem w dobrym miejscu. I że muszę być sama dziś, jutro i jeszcze przez jakiś czas żeby odnaleźć siebie. Odnaleźć tak, by już nigdy nie istnieć tylko dzięki komuś. Odnaleźć siebie tak, by desperacko nie potrzebować.
Okazuje się jednak, że to nie jest aż takie trudne, kiedy przychodzi decyzja i wiesz, że teraz chcesz spotkać siebie.

wtorek, 7 czerwca 2016

O moim rodzicielstwie słów kilka

Czasem miałam fantazje o śmierci moich dzieci.
Nie dlatego, że chciałam by umarły. Ale dlatego, że było mi bardzo ciężko. Czasem trud bycia rodzicem w pojedynkę wydawał się mnie przygniatać. Fantazje najczęściej pojawiały się kiedy jechałam samochodem, zazwyczaj z pracy, wieczorem, żeby odebrać dzieci od dziadków i zawieźć do domu. W tych fantazjach była ich tragiczna śmierć, moja rozpacz a potem...układanie życia na nowo.
Może to niepoprawne politycznie pisać o takich fantazjach. Ale cenię prawdę a to jest prawda o moim rodzicielstwie. Specjalnie piszę o sobie "rodzic" a nie "matka", bo wiem, że trud samodzielnego wychowania dzieci podejmują nie tylko kobiety. Miałam okazję poznać kilku fajnych ojców, którzy wychowywali dzieci sami. To było dla mnie bardzo wzmacniające doświadczenie. Właściwie wtedy chyba po raz pierwszy zaczęłam rozmawiać o moich dzieciach, moim rodzicielstwie, troskach i radościach, które się z tym wiążą. Nigdy nie byłam taką mamą z gazety, dla której całe życie to dzieci, która rozmawia tylko o ząbkowaniu i pierwszym sikaniu do nocnika. Właściwie było mi to bardzo dalekie. Nie miałam też wokół siebie innych mam, ale też nie chciałam mieć. Dziś sobie myślę, że pozbawiłam się cennych doświadczeń z moimi dziećmi, nie mówiąc już o tym, że je również czegoś pozbawiłam. I że to było agresywne wobec siebie i wobec nich.
Zaczęłam od tych, może dla niektórych, przerażających fantazji, chyba dlatego, że chciałabym powiedzieć, że nic nie jest czarno białe. Bycie rodzicem tym bardziej. Że można mieć fantazje o śmierci swoich dzieci. Można mieć fantazje jakby to było gdyby ich nie było. Co bym zrobiła, gdzie bym pojechała, jak bym urzadziła pokój, który teraz należy do nich.
Można też nie chcieć być rodzicem albo nie chcieć być nim już więcej.
Jakieś dwa lata temu dałam sobie prawo do tego, by nie chcieć już więcej rodzić dzieci. Zapytałam siebie czy chcę i usłyszałam jak mówię: nie, nie chcę.