piątek, 10 czerwca 2016

Życie z cukrzycą


W marcu ubiegłego roku u Młodej zdiagnozowali cukrzycę. Jej podstawowe pytanie, kierowane zarówno do mnie jak i do diabetologa, brzmiało: dlaczego zachorowałam? Jednak diabetolog poza wyjaśnieniem, że trzustka odmówiła współpracy, nie potrafił podać przyczyn. Ponieważ medycyna nie zna przyczyn cukrzycy u dzieci.
Każda z nas radzi sobie z tą chorobą na swój sposób. Mamy też inne trudności z nią związane.
To ciało Młodej, i tak już nadużyte przez operacje chirurgiczne, musi znosić chorobę. To jej ciało ponosi konsekwencje. W najlepszym momencie zabawy ("mamo, teraz nie, teraz jest najlepszy moment") musi przychodzić do domu, mierzyć cukier (profesjonalnie: poziom glikemii) i wyrównywać go jedzeniem (wymiennikami węglowodanowymi albo wymiennikami białkowo tłuszczowymi, będzie o nich trochę później).To jej ciało jest nakłuwane 4 razy dziennie, (czasem więcej), zastrzykami insuliny w różne części ciała. Może jej niechęć do robienia samodzielnie zastrzyków jest jedyną formą oporu (bezpieczną), którą ma.
Życie rodzica z dzieckiem z cukrzycą (pewnie dotyczy to wszystkich chorób przewlekłych) to bycie na oriencie 24 godziny na dobę. Czyli non stop uważność. Czasami kiedy śpię, z tyłu głowy szepcze do mnie poczucie winy: może ma spadek, powinnaś zmierzyć jej cukier...Wolę wytrzymywać wredne szepty poczucia winy niż wstawać o 3 a o 6.15 wstawać do pracy. Trudno, sama wszystkiego nie ogarnę. Mimo braku nocnych pomiarów udaje nam się całkiem nieźle utrzymywać wyrównany poziom cukru. Wahań jest od licha, co doprowadza do szału moją mamę, która też dzielnie ogarnia, kiedy jestem w pracy. Ale nawet wtedy nie jestem zwolniona z myślenia, ponieważ konsultuję telefonicznie ilość wymienników i dawkę insuliny.
Poranny pomiar cukru mówi nam o tym czy ilość insuliny bazowej podanej przed snem była wystarczająca czy może zbyt duża. Każdy posiłek wiąże się z przeliczeniem każdego zjadanego produktu na wymienniki (jedne i drugie). Węglowodany dzieli się przez dziesięć. Białka mnoży razy cztery, tłuszcze mnoży razy dziewięć. Potem wynik z białek i tłuszczy się dodaje i dzieli przez sto. Jak ciastko waży 12 gram a węglowodany, białka i tłuszcze są podane na 100 gram, to ćwiczymy się z matematyki dalej:) W tej chwili potrafię to zrobić stojąc przy sklepowej lodówce, bez kalkulatora. Każdy wymiennik inaczej podnosi cukier. Te węglowodanowe szybko a białkowo tłuszczowe wybijają się później. Jak już wiem ile wymienników Młoda zje, to podejmuję decyzję ile jednostek insuliny jej podać. Ale tu też muszę wziąć pod uwagę kilka czynników, bo inaczej spala w szkole, inaczej jak jedziemy gdzieś samochodem, inaczej jak w szkole będzie miała wf, inaczej jak jest u babci. To kilka poważnych decyzji w ciągu dnia i nigdy nie ma gwarancji, że ta decyzja jest dobra.
Słowo daję, rzygam tym.
Jestem zmęczona, chciałabym się tym nie zajmować, nie musieć wciąż o tym myśleć, nie przeżywać frustracji, bo to choroba, która uwielbia zaskakiwać.
Piszę o tym też dlatego, że wakacje zawsze były okresem kiedy mogłam trochę odpocząć. Dziewczynki są samodzielne, nie musiałam zawozić ich do dziadków, kiedy jechałam do pracy. Od zeszłego roku w cukrzycowym kieracie nie ma znaczenia ich samodzielność. Jestem jak na smyczy i czasem bardzo chciałabym się z niej zerwać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz