wtorek, 27 września 2016

Pierwsze spotkanie z samotnym tatą :)

Mam ZA SOBĄ pierwsze spotkanie z samotnym tatą!!!😁 No teraz to już musi pójść z góry z tymi pierogami...A może nie bez znaczenia jest fakt, że ów tata pojawił się aż ze Śląska 😉 
Magda - dziękuję 

***

Samotne mamy zazwyczaj na propozycję spotkanie reagują entuzjastycznie: świetnie! kiedy? przyjeżdżaj!
Natomiast ojcowie są sceptykami. Przede wszystkim zadają pytania. Duuuużo pytań :) Na przykład co chcę osiągnąć...Pewien wykładowca, a przy okazji samotny ojciec, tak mnie przepytał, że prawie poczułam się jak na studiach. Cele, zadania, metody i techniki. Uwielbiałam to ;)
Myślę, że społecznie kobiety więcej ze sobą rozmawiają, dzielą się swoimi doświadczeniami, czasem się sobie wypłaczą. Zatrzymujemy się z wózkami na ulicy, gadamy ze sobą przy piaskownicy, umawiamy się na kawę. Mężczyźni częściej idą w zadania i nikt ich nie pyta: co czułeś?
Zazwyczaj pierwsze zdanie jakie słyszę od ojców, brzmi: Ale moja historia nie jest jakaś trudna, mam szczęśliwe życie. Kiedy ich uspokajam i mówię, że podtytuł książki nie będzie brzmiał: krew, pot i łzy..., mówią, że może nie chcą do tego wracać. Że właściwie nigdy z nikim o tym nie rozmawiali.
Tata, z którym miałam przyjemność rozmawiać dzisiaj, potraktował spotkanie ze mną jak wyzwanie. Na mnie to spotkanie podziałało bardzo energetycznie. Możecie się śmiać, że ta energia to efekt spotkania kobiety z mężczyzną, ot co. Pewnie też. Ale też dobrze mi się słuchało mężczyzny, któremu udało się zbudować silną i dobrą więź z synem.

poniedziałek, 26 września 2016

Samotni ojcowie w projekcie...:)

Kontakty z samotnymi ojcami (maile, smsy, telefony) są jak urabianie ciasta na pierogi. Ile się człowiek musi narobić żeby z tego coś wyszło...😉 
Chyba, że to kwestia tego, że jestem kiepska w kuchni😊

sobota, 24 września 2016

o tęsknocie

Sporą część moich potrzeb, pragnień przeróżnych i tęsknot, spakowałam w czarny wór, tak jak się pakuje niepotrzebne już rzeczy. Wepchnęłam je gdzieś głęboko i nakazałam milczeć. Bo przecież nic się nie zmieni ot tak.
Dziś trochę mi się jednak ich wysypało.
I tak mocno zatęskniłam.
Kiedyś w chaosie i cierpieniu w jakim żyłam szukałam ulgi na różne sposoby. Nazywałam to właśnie wagarami od życia. Byłam jak ktoś kto uległ ciężkiemu wypadkowi, ale uciekł z miejsca zdarzenia a teraz obija się w kolejnych katastrofach. Jeżeli doznawałam ulgi to na bardzo krótko, a potem rzeczywistość dawała mi po pysku z podwójną siłą. Mężczyźni, którzy chętnie spędzali ze mną miłe soboty ale nigdy nie byli zainteresowani zostaniem do kolejnej. To była moja mała prywatna narkomania. Chociaż przez chwilę poczuć ulgę. Przez chwilę poczuć bliskość, nawet jeśli jest tylko iluzją.
Nie tęsknię za tą iluzją, za tymi katastrofami a potem nieprzyjemnym stanem konfrontowania się z rzeczywistością, która po chwilowym odlocie wydawała się jeszcze trudniejsza.
Naprawdę boleśnie tęsknię za bliskością mężczyzny.
Po pracy pojechałam do lasu. Spędziłam w nim godzinę spacerując i robiąc zdjęcia. Nie potrafię wyciszyć swojego umysłu. Obok mnie spacerowały więc wszystkie moje kompulsywnie produkujące się myśli, fantazje. Szedł smutek. Samotność. Ból. Była nas tam całkiem nie zła ekipa.
Dziś jestem w innym miejscu i nie zrobię sobie już takiej krzywdy, nie będę się oszukiwać i próbować nakarmić czymś sztucznym, nieprawdziwym, chwilowym.
To tylko taka chwila słabości.

wtorek, 20 września 2016

Podzielę się:)

Postanowiłam podzielić się z Wami fragmentem książki Tiziano Terzaniego "Nic nie dzieje się przypadkiem" oraz fragmentem rozmowy z Katarzyną Schier, psychoanalityczką.
Może najpierw kobieta :) To są fragmenty wywiadu z Wysokich Obcasów dotyczącego dziedziczenia traumy wojennej.
"(...) dziedziczenie epigenetyczne nie polega na dziedziczeniu genów, ale najczęściej ma formę zmiany ich ekspresji, czyli funkcjonowania, co prowadzi do modyfikacji sposobu reagowania.(...) Powołam się na badanie cytowane przez prof. Jadwigę Jośko - Ochojską, które polegało na tym, że przed zapłodnieniem samice myszy wachały miętę, a potem zadawano im ból. Po kilku razach myszy na zapach mięty zaczęły reagować lękiem. Co ciekawe, kiedy urodziły młode, one reagowały tak samo, bały się zapachu mięty i były aagresywne. Nie mogły się wyuczyć tej reakcji od matek, bo je od nich oddzielono po porodzie.(...)Wyników na ludziach jest jeszcze nie wiele, bo epigenetyka jest w zalążku.(...) mogą pomóc nam wiele zrozumieć na temat dziedziczenia traumy, np. dlaczego ktoś, kto nie przeżył wojny, pod wpływem jakiegoś bodźca reaguje podobnie jak ojciec czy babcia z traumą wojenną."
Teraz czas na mężczyznę.
"(...) Wszystkie żyjące istoty, a najprawdopodobniej również minerały, potrafią w jakiś sposób wprowadzić do swojej pamięci fakty, które przytrafiły się wcześniej im podobnym, mimo, że nie istniała między nimi żadna możliwość komunikacji...przynajmniej tego typu, jaki my znamy. Innymi słowy, kiedy przedstawiciel jakiegoś gatunku przejawia nowe zachowania albo sposób reagowania na pewne doświadczenia, owo nowe zachowanie, jeśli zostaje powtórzone wiele razy, wpływa na cały gatunek.(...)Myszy z różnych pokoleń, wkładane do napełniającej się powoli wodą wanny, z której istnieje tylko jedna droga ucieczki, uczą się stopniowo, jak się uratować. To znaczy, jeśli połowa myszy z pierwszego pokolenia tonie, o wiele mniej ich ginie w pokoleniach następnych, aż wreszcie wszystkie się ratują. Natomiast absolutnie zadziwiające jest to, że w trakcie powtarzania tego samego eksperymentu w Australii niemal wszystkie myszy z pierwszego pokolenia znajdują drogę wyjścia, tak jakby doświadczenie ich krewniaczek z Londynu w jakiś sposób przeniosło się również na nie."
Uff...myszy żal. Ale cała reszta wydaje mi się nie tylko fascynująca ale zupełnie realna.
Dobrej nocy:)

poniedziałek, 5 września 2016

Deficytowo

Cały czas lecę na deficycie. Czerpię dobre rzeczy skąd się da, sama w sobie mam też całkiem sporo zasobów. Poza tym uważam, że mam szczęście do ludzi. Mimo wszystko doświadczam wiele życzliwości. Deficyt to jednak ogromna otchłań. Myślę, że nie wychodzę nawet na zero.
Dziś okulista. Jedna beczy, że nie da sobie zakroplić oczu. Druga beczy, że ma skierowanie na badanie krwi. Może też się pobeczę?
Wracamy. Pada. Idzie jesień, mówiłam od miesiąca. Czytam Terzaniego, trochę mi lepiej. Wiatr latem potłukł mi świeczniki, zapalam świeczkę w filiżane po babci. Klejona, już się z niej nie da pić. Starszej trzeba wymienić szkła. Kolejny koszt. Myślę o wszystkich tych rzeczach, które czekają nas w najbliższych tygodniach i miesiącach i czuję jak na mój nastrój kładzie się wielki jesienny cień. Pytam Młodą czy zrobiła lekcje z matmy. Mówi, że tak. Nauczona doświadczeniem, sprawdzam. Lekcje zrobione na patencie czyli odpowiedzi zaznaczone jak toto lotek czyli na chybił trafił. Boże użycz mi pogody ducha. I myślę: co mam zrobić? Dzieci w kosmos nie wyślę (mimo szczerych chęci), do studiów im jeszcze daleko, Młoda nie wyzdrowieje z cukrzycy i podniebienie samo jej się nie zasklepi. Nie pojawi się żaden książe z Skądkolwiek. Moje życie się nie zmieni.
I pojawiła mi się wówczas myśl, dla mnie odkrywcza, że skoro nie mogę zmienić mojej sytuacji życiowej, to chociaż zmienię myślenie.


Tylko jeszcze nie wiem jak.