poniedziałek, 5 września 2016

Deficytowo

Cały czas lecę na deficycie. Czerpię dobre rzeczy skąd się da, sama w sobie mam też całkiem sporo zasobów. Poza tym uważam, że mam szczęście do ludzi. Mimo wszystko doświadczam wiele życzliwości. Deficyt to jednak ogromna otchłań. Myślę, że nie wychodzę nawet na zero.
Dziś okulista. Jedna beczy, że nie da sobie zakroplić oczu. Druga beczy, że ma skierowanie na badanie krwi. Może też się pobeczę?
Wracamy. Pada. Idzie jesień, mówiłam od miesiąca. Czytam Terzaniego, trochę mi lepiej. Wiatr latem potłukł mi świeczniki, zapalam świeczkę w filiżane po babci. Klejona, już się z niej nie da pić. Starszej trzeba wymienić szkła. Kolejny koszt. Myślę o wszystkich tych rzeczach, które czekają nas w najbliższych tygodniach i miesiącach i czuję jak na mój nastrój kładzie się wielki jesienny cień. Pytam Młodą czy zrobiła lekcje z matmy. Mówi, że tak. Nauczona doświadczeniem, sprawdzam. Lekcje zrobione na patencie czyli odpowiedzi zaznaczone jak toto lotek czyli na chybił trafił. Boże użycz mi pogody ducha. I myślę: co mam zrobić? Dzieci w kosmos nie wyślę (mimo szczerych chęci), do studiów im jeszcze daleko, Młoda nie wyzdrowieje z cukrzycy i podniebienie samo jej się nie zasklepi. Nie pojawi się żaden książe z Skądkolwiek. Moje życie się nie zmieni.
I pojawiła mi się wówczas myśl, dla mnie odkrywcza, że skoro nie mogę zmienić mojej sytuacji życiowej, to chociaż zmienię myślenie.


Tylko jeszcze nie wiem jak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz