Czasami dzieci nas zaskakują. Robią
coś takiego, że nie możemy być z nich dumni (a tymbardziej z
siebie), potrafią zabrać nam spod stóp poczucie bezpieczeństwa
jednym ruchem. Coś takiego jakiś czas temu zrobiła Młoda.
Poczułam w jednej chwili przerażające mnie poczucie utraty
kontroli. Czegoś nie wiem o moim dziecku...jak to możliwe?
Ale to nie dość, że jest to możliwe,
to jeszcze raczej stanie się nagminne. Bo to osobny człowiek i
nigdy do końca nie będę wiedziała, co ma w głowie.
Sprawę z Młodą i tak wyłapałam na
tyle wcześnie, by móc zadziałać, nim stanie się coś złego. Ale
spokoju już nie mam. A ma dopiero 10 lat :/
Dzisiaj z kolei doświadczyłam bardzo
silnego lęku w związku z jej chorobą.
Myślę sobie, że jestem na co dzień
od niego odcięta. Wściekłość na chorobę zamieniam w działanie.
Mamy cukrzycę w jednym palcu. A Młoda zna zasady, bez problemu robi
sobie zastrzyki 3 razy dziennie. Kiedy jestem w pracy, mierzy cukier,
dzwoni i mówi ile ma i co chce zjeść. Ja to obliczam i mówię ile
insuliny ma sobie podać. Jesteśmy nie złe.
Tyle, że Młoda od kilku dni robi co
chce.
Wróciłam dziś z pracy o 13.00
wcześniej wykonując ileś tam telefonów do niej i pisząc smsy.
Telefonu nie odbierała, na smsy nie odpowiadała. Myślę sobie:
głupia nie jest, wszystko wie. Nic nie mogło się stać. Wpadam do
domu, bo im bliżej tym większy lęk. Nie ma jej w żadnym
pomieszczeniu (widzę ją leżącą i nieprzytomną we wszystkich
zakątkach mieszkania). Jej siostra smacznie śpi...Lecę do jej
koleżanki mając już w głowie mało przyjemne fantazje, co jej
zrobię, jak ją złapię.
Cukier 300. Norma to 70-140. Rano
zjadła kanapkę ale wcześniej nie zmierzyła cukru i nie zadzwoniła
do mnie w sprawie insuliny. A dokładnie wie, co powinna zrobić i
jakie są tego konsekwencje.
Wpadam we wściekłość.
Mam wiele myśli w związku z tym, co
się dziś stało. Nawet nie mam sił, żeby je napisać. Czuję się
jak worek treningowy, z którego wysypano zawartość. Taki flak.
Nie nazwałam mojego bloga blogiem
rodzica samodzielnego, bo to słowo, w moim poczuciu, jest oszustwem.
Zresztą samodzielna byłam zawsze.
Natomiast czuję się przede wszystkim
rodzicem samotnym. Samotnym w odpowiedzialności za dzieci, samotnym
w lęku o nie, samotnym w radzeniu sobie ze wszystkimi ich numerami,
odpałami i tym wszystkim, co dzieci czasem robią rodzicom. Samotnym
w organizowaniu i opłacaniu im wakacji. Samotnym w myśleniu o
nadchodzącym roku szkolnym. Samotnym w konsekwencji, która jest
szczególnie trudna w pojedynkę, gdy jest się zajechanym i chce się
mieć po prostu spokój. Choć przez chwilę. Samotnym w
emocjonalnym, finansowym i każdym innym dźwiganiu samotnego
rodzicielstwa.
Słowo daję, przydałaby się cała
plantacja melisy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz