czwartek, 4 sierpnia 2016

plantacja melisy

Czasami dzieci nas zaskakują. Robią coś takiego, że nie możemy być z nich dumni (a tymbardziej z siebie), potrafią zabrać nam spod stóp poczucie bezpieczeństwa jednym ruchem. Coś takiego jakiś czas temu zrobiła Młoda. Poczułam w jednej chwili przerażające mnie poczucie utraty kontroli. Czegoś nie wiem o moim dziecku...jak to możliwe?
Ale to nie dość, że jest to możliwe, to jeszcze raczej stanie się nagminne. Bo to osobny człowiek i nigdy do końca nie będę wiedziała, co ma w głowie.
Sprawę z Młodą i tak wyłapałam na tyle wcześnie, by móc zadziałać, nim stanie się coś złego. Ale spokoju już nie mam. A ma dopiero 10 lat :/

Dzisiaj z kolei doświadczyłam bardzo silnego lęku w związku z jej chorobą.
Myślę sobie, że jestem na co dzień od niego odcięta. Wściekłość na chorobę zamieniam w działanie. Mamy cukrzycę w jednym palcu. A Młoda zna zasady, bez problemu robi sobie zastrzyki 3 razy dziennie. Kiedy jestem w pracy, mierzy cukier, dzwoni i mówi ile ma i co chce zjeść. Ja to obliczam i mówię ile insuliny ma sobie podać. Jesteśmy nie złe.
Tyle, że Młoda od kilku dni robi co chce.
Wróciłam dziś z pracy o 13.00 wcześniej wykonując ileś tam telefonów do niej i pisząc smsy. Telefonu nie odbierała, na smsy nie odpowiadała. Myślę sobie: głupia nie jest, wszystko wie. Nic nie mogło się stać. Wpadam do domu, bo im bliżej tym większy lęk. Nie ma jej w żadnym pomieszczeniu (widzę ją leżącą i nieprzytomną we wszystkich zakątkach mieszkania). Jej siostra smacznie śpi...Lecę do jej koleżanki mając już w głowie mało przyjemne fantazje, co jej zrobię, jak ją złapię.
Cukier 300. Norma to 70-140. Rano zjadła kanapkę ale wcześniej nie zmierzyła cukru i nie zadzwoniła do mnie w sprawie insuliny. A dokładnie wie, co powinna zrobić i jakie są tego konsekwencje.
Wpadam we wściekłość.

Mam wiele myśli w związku z tym, co się dziś stało. Nawet nie mam sił, żeby je napisać. Czuję się jak worek treningowy, z którego wysypano zawartość. Taki flak.
Nie nazwałam mojego bloga blogiem rodzica samodzielnego, bo to słowo, w moim poczuciu, jest oszustwem. Zresztą samodzielna byłam zawsze.
Natomiast czuję się przede wszystkim rodzicem samotnym. Samotnym w odpowiedzialności za dzieci, samotnym w lęku o nie, samotnym w radzeniu sobie ze wszystkimi ich numerami, odpałami i tym wszystkim, co dzieci czasem robią rodzicom. Samotnym w organizowaniu i opłacaniu im wakacji. Samotnym w myśleniu o nadchodzącym roku szkolnym. Samotnym w konsekwencji, która jest szczególnie trudna w pojedynkę, gdy jest się zajechanym i chce się mieć po prostu spokój. Choć przez chwilę. Samotnym w emocjonalnym, finansowym i każdym innym dźwiganiu samotnego rodzicielstwa.


Słowo daję, przydałaby się cała plantacja melisy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz